Państwowa Komisja Wyborcza informuje, że udział w referendum nie jest obowiązkowy i dlatego można bez problemu zrezygnować z uczestnictwa w tym plebiscycie. Aby to zrobić, należy odmówić przyjęcia karty referendalnej i dopilnować, żeby zostało to odnotowane przez obwodową komisję wyborczą przy naszym nazwisku w spisie wyborców.
Wziąć czy odmówić?
Wszystkie karty do głosowania – do sejmu, do senatu i referendalną – komisja będzie chciała nam wręczyć równocześnie. Dlatego podchodząc do komisji wyborczej trzeba z góry stanowczo odmówić pobrania karty referendalnej mówiąc: „Odmawiam przyjęcia karty referendalnej”.
Trzeba również dopilnować, bo komisja przy nas dopisała w rubryce przy naszym nazwisku: „bez referendum”. W ten sposób obecna władza nie będzie mogła nas zaliczyć do grupy uczestniczących w referendum, a to ważne.
Zgodnie z ustawą referendum jest wiążące gdy weźmie w nim więcej niż 50 procent uprawnionych do głosowania.Frekwencję w referendum ustala się na podstawie liczby ważnych kart, wyjętych z urny. Karty są ważne, gdy są zgodne z urzędowym wzorem i opatrzone pieczęcią PKW oraz obwodowej komisji wyborczej. Jednocześnie na ich ważność nie wpływa to, czy głos został oddany ważnie, czy nie. Oznacza to, że oddanie pustej karty (czyli nieważnego głosu) na karcie ważnej również zwiększa frekwencję w referendum.
Jeśli już jednak weźmiemy do ręki z rozpędu także kartę referendalną możemy jeszcze ją zwrócić komisji, która powinna ją przyjąć i odnotować w rubryce przy naszym nazwisku „zwrot niewypełnionej karty referendalnej”.
Jak wyjaśniał w mediach były przewodniczący PKW Wojciech Hermeliński, „jeśli członek komisji nie będzie chciał odnotować odmowy przyjęcia karty do głosowania, to wyborca powinien domagać się, że sam chce to wpisać. A jeżeli też będzie jakiś problem, to trzeba poprosić przewodniczącego komisji obwodowej czy męża zaufania, żeby tę kwestię rozstrzygnąć”.Łatwo jest tak postąpić w dużym mieście, gdzie w zasadzie jesteśmy anonimowi.
Wrzucić – nie wrzucić
Na wsi czy małym miasteczku, gdzie odmowa przy stoliku komisji wyborczej staje się aktem publicznym, łatwo narazić się na sąd kapturowy zwolenników rządzącej partii, którzy patrzą sąsiadom na ręce, choć jest to zakazane. Dlatego ostatecznością jest pobranie karty i wrzucenie jej do urny bez odpowiedzi na zadane tam pytania. Jest jeszcze jedno wyjścia dla tych z nas, którzy mogą się lękać odmowy przyjęcia karty. Można – jeśli musimy – ją pobrać i można jej po prostu nie wrzucić do urny. Gdy zostawimy ją za kotarką wypełnioną lub nie, komisja nie ma prawa jej wrzucić do urny za nas. Takie karta są na koniec głosowania umieszczane w osobnej kopercie i nie mogą być uwzględniane przy liczeniu głosów.
Warto też zwrócić uwagę na fakt, że kart do głosowania nie można niszczyć ani wynosić z lokalu wyborczego, ponieważ grozi za to odpowiedzialność karna. Z drugiej strony karty całkowicie przedarte, wrzucone do urny wyborczej nie są wliczane do frekwencji, a za kotarą nie może być żadnych urządzeń rejestrujących nasze zachowanie.
Swoją drogą trzydzieści lat po upadku socjalizmy dożyliśmy dnia absurdu, w którym boimy się przyznać, że nie chcemy brać udziału w głosowaniu w obawie przed zemstą obecnej władzy. Mrożek by tego nie wymyślił.