Strajkują kurierzy platformy Pyszne.pl, między innymi dlatego, że zaoferowała ona ekstra dodatki osobom, które dla niej pracują – ale tylko w niektórych miastach, na przykład w Krakowie czy Warszawie. We Włocławku już nie, dzięki czemu udało się podzielić pracobiorców firmy na lepszych i gorszych.
Strajk bez związku
Ponadto firma zaoferowała swym kurierom podwyżkę z kwoty 19.10zł za godzinę pracy do 23,60zł. Czyli tyle, ile będzie wynosiła płaca minimalna w roku 2023. Jednak„ (…) po podwyższeniu minimalnej krajowej stawki godzinowej wynagrodzenie ( z tego tytułu) razem z premiami przekraczać będzie to, co proponuje nam teraz Pyszne.pl” – mówi w rozmowie z Krytyką Polityczną Stanisław Kierwiak, kurier i przewodniczący związku zawodowego w Pyszne.pl. O tym, jaką ekwilibrystykę zastosowano, żeby podwyżką osiągnąć obniżkę można przeczytać dalej w wywiadzie.
Kurierzy postanowili zastrajkować – i strajkują, nie współpracując z własnym związkiem zawodowym, co chyba możliwe jest tylko w Polsce.
Ważniejszy jednak od samego strajku jest mechanizm działania firmy i sposób jej ( i nie tylko jej) podejścia do pracownika. Obrazuje go na przykład kampania reklamowa firmy, która zamiast rozmawiać z kurierami o potencjalnym strajku uruchomiła kampanię reklamową zachęcającą do podjęcia pracy w tej właśnie korporacji.
Zero hours
Ważniejsze są także umowy śmieciowe, na których wegetować muszą kurierzy przez co najmniej półtora roku opisywane jako „zero hours contract”. To rozpowszechniony w Wielkiej Brytanii pomysł, który pracodawcy pozwala trzymać pracownika na smyczy bez zobowiązań, czyli bez konieczności zapewnienia mu jakiejkolwiek ilości godzin do przepracowania. Po prostu dzwoni, kiedy go potrzebuje – lub nie dzwoni. Za to pracownik zobowiązuje się do świadczenia na rzecz pracodawcy określonej liczby godzin i do bycia w gotowości na wezwanie szefa. W Pyszne jest to zorganizowane w sposób nieco bardziej skomplikowany ale zasada pozostaje ta sama. Prawdziwym pionierem zatrudnienia w tej formie był w Anglii McDonalds. W pewnym momencie firma ta zatrudniała nawet 80 tysięcy pracowników na podstawie zero-hour contract.
To, jak zwykle oznacza, że pracownik jest wykorzystywany jako mięso armatnie korporacji i ma przetrwać będąc we w miarę dobrej kondycji. Jego praca natomiast jest wynagradzana wyłącznie wtedy, gdy mięso armatnie wykonuje bezpośrednie działania przynoszące korzyść finansową pracodawcy. Czyli np. rozwozi jedzenie.
Za postój, przestój, czerwone światło, śliską drogę, mróz lub ulewę, odwiedziny toalety, awarię pojazdu i setki innych drobiazgów pracodawca nie płaci, bo po co? Nie płaci też za dojazd do pracy, która może trwać na przykład dwie godziny, bo akurat na tyle dnia potrzebny jest pracownik. No i lepiej jest nie marzyć o czymś takim jak chorobowe czy urlop.
Biz to biz i już
Innym rozwiązaniem jest samozatrudnienie, które preferują niektóre korporacje nazywające podobną jak opisana relację „business to business”, czyli relację równego z równym. Przy czym równy to jest co najwyżej walec który przejeżdża niepokornych samozatrudnionych usuwając ich z horyzontu korporacji, jeśli praca im się nie podoba i mają jakieś uwagi.
Podobne praktyki chce ukrócić Unia Europejska wdrażając kolejne dyrektywy i tak zwany test platformy, który ma weryfikować relację pracodawca-pracobiorca. Funkcjonujące w wielu krajach platformy cyfrowe zostaną objęte przepisami, które utrudnią im udawanie, że nie są pracodawcami, a jedynie pośrednikami pomiędzy kurierem a klientem – odbiorcą przewożonego posiłku. Nowe przepisy mają zawierać kryteria, na podstawie których dana platforma ma być zakwalifikowana jako pracodawca lub nie. Jeżeli spełnia ona co najmniej dwa z tych kryteriów, zgodnie z prawem zakłada się, że jest ona pracodawcą, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Być może wtedy Pyszne i inne korporacje przestaną być fuj.
Witold Solski, przewodniczący OZZS „wBREw”