„Człowiek w próżni jest nieszczęśliwy; musi sobie zaraz jakąś ideologię dookoła głowy napompować” — pisał Stanisław Lem, jakby przeczuwając, że nasze umysły, wytrenowane przez stulecia trudu, modlitw i rachunków, zostaną w końcu schwytane w pułapkę informacji, których nie możemy już ani bezpośrednio doświadczyć, ani całkowicie zrozumieć.

 

 

W ten sposób trafiamy na przedziwną scenę późnej nowoczesności, gdzie znikają twarde brzegi doświadczenia, a ich miejsce zajmują gładkie interfejsy, które ślizgają się po świadomości niczym lustro wodne pozbawione dna.

Zapośredniczone doświadczenie – ów termin, brzmiący jak tytuł zaginionego dzieła Husserla lub cyberpunkowej sagi socjologicznej – nie jest niczym obcym. Jest rdzeniem codzienności, w której każda wiadomość przebywa drogę przez piksele, zanim dotknie naszej percepcji. Każde wspomnienie z dzieciństwa, odtworzone na zdjęciu z Facebooka, każde „widziałem to w telewizji”, każde „czytałem o tym w internecie”, każde podobno i mówią, że, to echo czegoś, czego nie dotknęliśmy, a jednak co rzeźbi nasze wnętrze jak niegdyś dłuto kamieniarza rzeźbiło fasady katedr.

Język i pamięć – te dwie czcigodne damy socjalizacji – trzymają się za ręce jak siostry wędrujące przez labirynt doświadczenia. Ich zapośredniczony śpiew jest naszym przewodnikiem po czasie, który, jak pisał Giddens, został odłączony od miejsca, przeniesiony do abstrakcyjnych kalendarzy i systemów zarządzania życiem. Uprzywilejowana, uniwersalistyczna projekcja czasu to bowiem już nie rytm pór roku, nie bicie serca wspólnoty, ale nieustanny metronom globalnych zależności, synchronizacji zegarów i serwerów, który wyznacza tempo naszych planów, snów i poranków.

A jednak – czyż nie jest to również czułe zaproszenie? Nowoczesność nie tylko wyrywa nas z lokalnych rytuałów i tradycji, ale też ofiarowuje nieznane wcześniej możliwości – na przykład bycia gdzie indziej, choć ciało nie drgnęło, bycia sobą, choć „JA” podlega nieustannej rekonstrukcji, i bycia z innymi, choć twarze są cyfrowe, a dotyk przeniesiony na ekrany. Jeśli nasze relacje przestają być twarzą w twarz, może właśnie teraz pojawia się potrzeba twarzy duchowej – nowego rodzaju intymności, która, choć zapośredniczona, nie musi być mniej autentyczna.

W mozaice życia rozczepionego (a może: rozszerzonego) narzędzia, które miały służyć planowaniu, zaczynają służyć tożsamości. Kalendarz staje się tekstem autobiograficznym, a przypomnienia – szeptem wspomnień. Jak pisze Lem: „Nie można być odpowiedzialnym za własną przyszłość, jeżeli się jej nie zna. Ale i wiedzieć wszystkiego nie sposób – nie znać zaś można całego świata”.

Cyfryzacja nie oferuje wiedzy absolutnej, lecz przybliżoną kartografię niepewności, którą trzeba czytać z kompasem filozoficznym i zmysłem społecznym. Z tą mapą właśnie wyruszamy – jako wspólnota, która musi na nowo nauczyć się, czym jest wspólnotowość.

Czy wspólnota musi być z krwi i ziemi? A może jest z danych, wrażliwości i wzajemnego współtworzenia? Kiedyś była osadzona w miejscu – dzisiaj może być zakotwiczona w rytmie wspólnych idei, wartości i troski, nawet jeśli dzieli nas ocean światłowodów. Gdy zaufanie przestaje być osobistym darem, a staje się wiarą w systemy eksperckie, nie musi oznaczać to końca świata, lecz może być jego przekształceniem. Refleksyjność, tak często opisywana jako obciążenie, może być także darem – świadomym wyborem uczestnictwa w projekcie życia, które nie podlega już zewnętrznym wzorcom, ale staje się przestrzenią autokreacji.

Cyfrowa przyszłość nie powinna być więc przestrogą, lecz opowieścią o nowym wymiarze człowieczeństwa. Jeśli zgubiliśmy lokalność, może odnajdziemy planetarność. Jeśli zapośredniczenie wydaje się oddaleniem, może jest nową głębią. „Wiedza występuje w roli szkieletu świata, ale nie może być jego mięśniami ani skórą” – mówi Lem. W tej nowej epoce, musimy więc mięśnie i skórę przyszłości – świat wspólny, intymny, bezpieczny – wyobrazić sobie na nowo, wykroić z surowców myśli, języka, troski i wyobraźni.

Zatem podróżujmy dalej – zaufawszy po części maszynom, po części mądrości przeszłości. Z wiedzą, że choć droga jest zapośredniczona, to jednak nasze kroki są prawdziwe. A wspólnota, nawet jeśli nie da się jej objąć ramieniem, nadal może objąć sercem.