końcu prawdy, która nigdy się nie zaczęła

Jesteśmy, być może, ostatnim pokoleniem, które pamięta realność jako ból zęba, dotyk skóry, zapach spalonej książki. Teraz wszystko to jest już tylko figurą, a figury nie krwawią.
Jeśli filozofia miała być, według Platona, wędrówką duszy ku ideom, to współczesna rzeczywistość jest wędrówką obrazu ku samemu sobie. W dialogu „Sofista” Platon rozróżniał między ikonem (wiernym obrazem) a fantazmatem (zniekształconym obrazem). Współczesność już nie czyni takich rozróżnień, ponieważ wszelka różnica została zastąpiona przez różnicę bez odniesienia. Już nie wiadomo, czy widzimy fantazmat, czy ikonę. Widzimy tylko reklamy naszej potrzeby widzenia. Symulacja, jak uczy Baudrillard, nie ukrywa prawdy. Ona ukrywa, że prawda nie istnieje. W miejsce realnego podstawiony zostaje operacyjny sobowtór. Maszyna znakotwórcza, homeostatyczna i bezgrzeszna, jak powiada mistrz nihilizmu w socjologicznym habicie.
Zastanówmy się czym jest rzeczywistość, która została wyrzucona z własnego łona? Gilles Deleuze odpowiada, że to różnica w samej różnicy. Symulakry, według niego, nie są iluzją rzeczywistości, lecz emancypowanym bytem, są momentem, w którym przestaje istnieć potrzeba jakiegokolwiek oryginału. Symulakrum to obraz, który nie odsyła już nigdzie, nie potrzebuje genezy, ponieważ sam jest początkiem. W odróżnieniu od Baudrillarda, Deleuze nie lamentuje nad śmiercią realności; raczej celebruje rewolucję reprezentacji, w której znikająca obecność nie jest już katastrofą, ale wyzwoleniem.
Czy naprawdę zostaliśmy wyzwoleni? Alain Badiou, szlachetny oraz metafizyczny rewizjonista i strażnik Prawdy (pisanej wielką literą), wnikliwie patrzy na proces z obawą. Dla niego wierność symulakrom to zdrada wydarzenia, sprzeniewierzenie się temu, co realne, bo nieoczekiwane, niezapośredniczone i nieodwołalne. Symulakrum, pisze Badiou, to fałszywa uniwersalność, zakorzeniona w arbitralnym zbiorze abstrakcyjnym. To nie rewolucja, to parodia rewolucji. Puste formy, które roszczą sobie prawo do prawdy, nie oferując nic poza estetyką fasady.
Jean Baudrillard, który był nie tyle filozofem, co kosmicznym kpiarzem metafizyki, mówił wprost, że nie jesteśmy już w świecie iluzji, współcześnie jesteśmy w świecie tego, co symuluje brak iluzji. Zgubiliśmy nie tylko rzeczywistość, ale i samą ideę jej możliwości. Symulacja, pisze, nie ukrywa prawdy, symulacja ukrywa, że prawda już nie istnieje. Kulminacja precesji symulakrów. Znak, który nie odsyła do niczego poza sobą; mapa, która nie pokazuje niczego, bo pokrywa całą ziemię, a terytorium zostało już dawno wchłonięte, strawione przez kod.
Czy to jeszcze filozofia, czy już żałobna pieśń nad grobem ontologii?
Umberto Eco, z typowym dla siebie półironicznym entuzjazmem, wyrusza w świat Disneylandu, wkracza do świątyni symulakrum. „Nie tylko cieszymy się doskonałą imitacją, pisze, ale jesteśmy szczęśliwi, że rzeczywistość już nigdy nie dorówna tej imitacji”. I rzeczywiście. Las Vegas to bardziej Paryż niż Paris. Fake news jest bardziej angażujący niż wiadomość. Namiętność do rekonstrukcji historycznych wygrywa z historią samą w sobie. Dlaczego? Bo prawda jest nieprzewidywalna, nieprzyjemna, wymaga wysiłku. A symulacja? Symulacja karmi nas aksamitnym kłamstwem.
Jennifer Cypher i Eric Higgs, w swojej analizie symulakrów środowiskowych, ostrzegają, że granica między sztucznością a naturą została przekroczona. Disney Wilderness Lodge, komercyjnie stylizowana dzika przyroda, staje się wzorcem tego, czym powinna być natura. Natura staje się nieautentyczna, bo nie spełnia oczekiwań konsumenta hiperrealności. Rekonstrukcje stają się bardziej realne niż ich pierwowzory. Jak ujęli to autorzy. „Sztuczność staje się centrum wartości moralnej”.
Rekonstrukcja Ramzesa II to nie uczczenie historii, ale jej pogrzeb. To symulowane mumifikowanie przeszłości po to, by można ją było wystawić w chłodnej gablocie klimatyzowanego muzeum. To już nie Faraon – to eksponat dla mas. Ryszard Kapuściński zapisał kiedyś, że podróże tracą sens, gdy przestajemy być w stanie się dziwić. Baudrillard by dopowiedział. Dziwimy się już tylko symulakrom, bo tylko one są dostatecznie plastikowe, by być zrozumiałe.
Robert Beer, badający ikonografię buddyzmu tantrycznego, pokazuje jak również w duchowych praktykach symbole przestają być bramą do transcendencji, a stają się samowystarczalnymi estetycznymi bytami. Chmury na thance przestają być metaforą boskiej obecności, artefakty transcendencji stają się dekoracją. Boskość staje się znakiem boskości, a znak znakiem znaku.
Nietzsche, choć nie używał słowa symulakrum, doskonale przeczuwał tę katastrofę znaczenia. W „Zmierzchu bożyszcz” pisze, że: „Nie ma faktów – są tylko interpretacje.” Był prorokiem epoki, w której świat rozpada się w nieskończonych odbiciach w zwierciadle opinii. Dla Nietzschego prawda to „ruchoma armia metafor”, a każdy kto twierdzi inaczej, jest niewolnikiem dogmatyzmu. I oto jesteśmy. Wolni, ale tylko po to, by dryfować po oceanie symulacji, bez kompasu i bez lądu.
Postmodernizm nie jest tu ideologią, lecz instrumentarium. Filozoficznym narzędziem rozpoznania w świecie, który rozpadł się na fragmenty znaczeń. Gdy Lyotard pisał o końcu wielkich narracji, nie przewidział może, że zostaną one zastąpione nie przez małe narracje, lecz przez algorytmy TikToka. To nie opowieści nas prowadzą, lecz przepływy danych. Postmodernizm uczy nas patrzeć z ironią, dekonstrukcyjnie, bez złudzeń – ale być może z melancholią.
Bo cóż pozostało? Jesteśmy kukłami w teatrze bez scenariusza. Gra toczy się dalej, ale nikt już nie pamięta, kto pisał pierwszą replikę. Zostały tylko światła. I dym. I echo cytatu.
Jean Baudrillard, jak prorok, który przemawia z marginesu imperium symulacji, nie oferuje pociechy. Mówi nam, że żyjemy w świecie, który symuluje symulację. Prawda nie została ukryta. Prawda została zapomniana. Reprezentacja nie zakłamuje rzeczywistości. Prezentacja tworzy rzeczywistość. Media nie odbijają świata. Media są światem.
Kończy się filozofia. Zostaje publicystyka duszy. Trzęsienie semantyczne, którego epicentrum mieści się w nas. Drga w obywatelach hiperrealnego porządku, gdzie selfie ma większą wagę niż śmierć, a plastikowa tożsamość wyprzedza cielesną.
Gdy patrzymy na ekran, nie pytajmy, skowycząc, „czy to prawda?”, ale „czy to się dobrze ogląda?”. Mapa nie tylko zakryła terytorium. Mapa stała się Bogiem. My jesteśmy jej ikonami. Ludźmi nieśmiertelnymi tylko na czas ładowania danych.