O przyszłości jednostki, państwa i społecznej tkanki w epoce cyfrowej łączności i inteligencji obliczeniowej
Wpatrując się w ekran telefonu, komputera, drona, czy kamery miejskiego monitoringu widzimy jedynie światło. Zbiór pikseli, które poruszają się zgodnie z algorytmicznym rytmem. To, co widzi jednostka, to zazwyczaj komunikat. To, co widzi państwo, to ruch. To, co widzi system, to wzorzec. I właśnie w tej z pozoru niewinnej różnicy rozpoczyna się jeden z najpoważniejszych społecznych dramatów XXI wieku. Przeniesienie ludzkiej obecności i aktywności do rzeczywistości, która nie zna ciała, a zna wszystko inne.

Cyfrowe wtajemniczenie.
Gdy technologia komunikacyjna weszła do struktury ludzkich relacji, uczyniła to bez trąb i fanfar. Nie przejęła pałacu zimowego. Nie zdobyła Bastylii. Po prostu zaklikała. Najpierw jako poczta elektroniczna i fora, potem jako media społecznościowe, dziś, ku zdziwieniu, jako wszechobecna, zrosła z krwioobiegiem cywilizacji sieć danych, powiązań, obrazów i iluzji. Cyfrowa infrastruktura, stworzona przez człowieka, odwróciła jego pozycję w świecie. To już nie człowiek zarządza informacją, lecz to informacja warunkuje człowieka. Wiadomość, każda intencja, zostaje zmultiplikowana, zarchiwizowana i przekształcona w komponent dla nowego porządku wiedzy.
Kissinger zauważył, że trudno o przywódcę, który odważy się samotnie stanąć w prawdzie. Zamiast tego, obserwujemy dryf ku hiperłączności bez kontekstu, ku konsensusowi zrodzonemu z wyparcia i lęku, nie z refleksji. Społeczność cyfrowa nie generuje liderów, nowa wspólnota generuje zasięgi. Algorytmy nie szukają mędrców, one szukają interakcji. Przyszłość nie będzie należała do tych, którzy mają rację, ale do tych, którzy zostali kliknięci.
Nowa obietnica aktywizmu.
Jednostka buntująca się przeciw niesprawiedliwości zyskała nowe skrzydła. Po raz pierwszy w historii, za pomocą kilku dotknięć palcem, może nagrać okrucieństwo, roznieść je po całym globie, obudzić oburzenie, wywołać protest. Możliwość ujawniania, dokumentowania, przekraczania granic informacyjnych sprawia, że nawet w najciemniejszym reżimie pojawia się iskra niepokoju. Telefony stają się narzędziami oporu, kamery są świadkami, dane bywają dowodami. Nowy oręż wolnościowy niesie w sobie zdradliwą ambiwalencję.
Równocześnie, jak pokazuje praktyka, zbuntowana jednostka może zostać unieważniona, wymazana z dostrzegania nie przez czołgi, lecz przez zanik znaczenia. W świecie, w którym każdy może opowiedzieć swoją wersję zdarzeń, żadna wersja nie jest ostateczna. Nadmiar komunikatów staje się nową formą cenzury. Ironia cyfrowego świata polega na tym, że to nie brak informacji, lecz ich nadpodaż prowadzi do społecznego paraliżu. Gdy obie strony konfliktu przedstawiają równie przekonujące narracje, społeczeństwo, wewnętrzne i zewnętrzne, zamiera, niezdolne do rozstrzygnięcia, komu ufać. W rezultacie bunt traci swoją ostrość, a opór rozmywa się w chaosie.
Państwo w cybernetycznej zbroi.
Państwo, szczególnie to autorytarne, nie śpi. Uczy się. Adaptuje. A potem już tylko bezbłędnie przewiduje. Już dziś sieci monitoringu, presja na platformy technologiczne, współpraca rządów w dziedzinie cyfrowej cenzury, a nawet budowanie alternatywnych narodowych Internetów (jak „Runet” w Rosji czy idea „Sunni Web” na Bliskim Wschodzie) pokazują, że państwo staje się inteligencją obliczeniową, a nie tylko terytorialnym bytem.
Kiedyś tajne służby śledziły aktywistę, dziś robi to profil behawioralny opracowany przez sztuczną inteligencję, analizujący nie tylko co mówi i gdzie bywa, ale z kim rozmawia, co lubi, jaką ma porę aktywności, kiedy się nudzi, kiedy płacze. Celem nie jest już fizyczne złamanie ciała, lecz cyfrowe odcięcie, sukcesem bywa, wyciszenie, dezorientacja, podszycie się, podkopanie reputacji.
Państwo nie musi już strzelać, by zabić ideę.
Państwa demokratyczne nie są wolne od pokusy tej kontroli. Płonące na TikToku miasta, transmisje zamieszek, dzieci niosące smartfony jak rewolucyjne sztandary, gdyż wszystko to prowokuje ustawodawców do działania. W imię porządku, bezpieczeństwa, walki z dezinformacją, lawinowo powstają przepisy, które mają chronić społeczeństwo, lecz równocześnie grożą jego osłabieniem. Bo w cyfrowej demokracji wolność nie znika nagle, swoboda rozprasza się w tysiącu zgodnych na wszystko kliknięć.
Rytuał nowego świata.
Z jednej strony – młoda osoba z enklawy, która po raz pierwszy słyszy muzykę wolności i pisze swój pierwszy manifest w zakładce Notatki. Z drugiej – bezimienny inżynier wytrenowany przez służby, który konstruuje cyfrowe pole minowe z metadanych. Między nimi migoczą niczym awatary miliony. Obywatele, których prywatne dramaty, choroby, miłości, zdrady i żale zostały wplecione w chmurę danych, z której nikt już nie potrafi ich wyplątać.
Widzimy, jak jednostki stają się markami. Liderzy stają się awatarami. Zbiorowości stają się feedami. A społeczeństwo? Społeczeństwo staje się siecią, przynętą lepką, fascynującą, ale też obojętną. Młode pokolenia, zamiast słuchać liderów, skanują ich wiarygodność wzrokiem, niczym kod QR, wypatrując sygnałów kompetencji. „Czy mówi jak ktoś, kto wie? Czy wygląda jak ktoś, komu można zaufać? Czy działa jak produkt, który warto kupić?” Ruch oporu nie potrzebuje programu. Potrzebuje branding strategy.
Ścieżki przyszłości.
Czy wszyscy postąpią podobnie? Nie. Cyfrowa przyszłość nie jest egalitarna, choć z pozoru wydaje się demokratyczna. Jedni zbudują cyfrowe enklawy wolności, inni pogrążą się w algorytmicznej tyranii. Diaspory stworzą mosty, które przetrwają cenzurę. Technokracje stworzą systemy, które przetrwają obywateli. Wirtualne interwencje zastąpią niejedną misję pokojową. Drony będą przynosić chleb i zrzucać ogień, wszystko na tym samym niebie, w tej samej godzinie.
Technologia może zasypać przepaść między kontynentami, nie zasypie tej między ludzkim sercem a maszynowym algorytmem. Człowiek będzie musiał, teraz bardziej niż kiedykolwiek, nauczyć się odróżniać to, co autentyczne, od tego, co tylko symulowane. Odzyskać umiejętność rozpoznawania dobra w świecie, który może go doskonale imitować.
Świadkowie przyszłości.
Stojąc u progu nowego świata, warto zadać sobie pytanie, którego nikt jeszcze nie sformułował do końca. Czy wolność, którą odnaleźliśmy w sieci, nie okaże się iluzją, z której obudzimy się dopiero, gdy nikt nie będzie już pamiętał, że kiedyś byliśmy offline?
Niech ten tekst będzie wezwaniem nie do buntu, lecz do czujności. Nie do histerii, lecz do rozeznania. Bo to, co właśnie dzieje się na naszych oczach, to być może najbardziej pokojowa, a zarazem najbardziej totalna rewolucja w dziejach gatunku ludzkiego. I to nie my ją kontrolujemy. To ona sprawdza nas.