Wyliczenia firmy Roland Berger pokazują, że mimo zaniku wielu miejsc pracy w ramach czwartej rewolucji przemysłowej to de facto zatrudnienie netto wzrośnie. Jeśli wdrożymy choćby tyko 50% rozwiązań związanych z ideą Przemysłu 4.0, w Europie roku 2035 zniknie ok 8,2 mln starych miejsc pracy i powstanie ok 10 mln nowych. Jednocześnie w 2035 roku średnia stopa zwrotu z kapitału w tradycyjnym przemyśle może wynieść 28% w porównaniu z aktualnymi 18%.

Ta piękna opowieść o niedalekiej przyszłości nie do końca bierze pod uwagę wymogi stawiane pracobiorcy 4.0, którym nie jest już pracownik etatowy wykonujący serię rutynowych czynności fizycznych lub umysłowych albo jednych i drugich.

PRACOBIORCA, CZYLI KTO?

Pracobiorca 4.0 to w dużej mierze osobowość, która będzie uwzględniana przez programy rekruterskie AI odpowiedzialne za dobór pracobiorców, którzy są ludzkimi liderami maszyn. Maszyn – albo raczej środowiska cyfrowo-maszynowego, w którym będą się poruszać korzystając nie tylko IoT ( Internet of Things), ale także z rozszerzonej rzeczywistości cyfrowej ( AR), w której dane cyfrowe nanoszone są na nasz obraz rzeczywistości. Za to maszyny i urządzenia korzystać będą z danych pobieranych wprost z człowieka, np. z opasek monitorujących położenie ciała czy przyspieszeniomierzy pozwalających analizować ruchy kończyn. Dzięki temu powstaną systemy, w których to maszyny wydają polecenia ludziom, a wszystko razem służyć będzie optymalizacji procesu produkcji i pracy. Ale fizyczna obecność pracobiorcy, ludzkiego lidera nie zawsze będzie konieczna w miejscu wykonywania pracy czy realizacji procesu produkcji.

Ten lider ma być przede wszystkim samodzielny, kompetentny, łatwo uczący się, szybko zmieniający płaszczyznę myślenia, otwarty na innowacje i współpracę z maszynami. Kluczem już nie jest sama wydajność, lecz innowacyjność i efektywność, które zagwarantować może tylko ludzki lider. Coraz większego znaczenia nabierają takie kompetencje lidera jak analiza danych, krytyczne myślenie, rozwiązywanie problemów, współpraca i wszystko to, co służy podejmowaniu trafnych decyzji.

Wyłania się z tego obraz pracobiorcy, który pracuje kiedy chce mając elastyczny czas pracy, pracuje skąd chce – z domu lub biura czasem z dala od fabryki, a czasem wśród maszyn. Do tego jest silnie zmotywowany by być innowacyjnym i przynosić firmie profit. Tyle tylko, że to już nie klasyczny pracownik na etacie, lecz samodzielny, kreatywny pracobiorca, który często będzie po prostu Samozatrudnionym 4.0. To on będzie współdziałał w zespole samozatrudnionych pracobiorców współtworząc produkt lub usługę, przynosząc zyski firmie i jej menedżerom.

JEST MAŁE ALE

Taki pracobiorca prędzej czy później, świadomy swej roli, grzecznie poprosi menedżera o współudział w zyskach odpowiedni do współudziału w kreatywnym procesie wytwórczym. A to się panom menedżerom nie spodoba. Mimo to będą musieli zaakceptować tę sytuację, w której to umowa zespołu zakładu pracy gwarantować będzie zgodny z wkładem pracy podział zysków, a klasyczny podział na pracodawcę i pracobiorcę zanika.

Można się spodziewać, że część menedżerów będzie próbowała oszukiwać pracobiorców przy pomocy kruczków prawnych, fałszywych obietnic i tombakowych nagród. Szybko jednak się zorientują, że efektywność, na której tak zależy Przemysłowi 4.0, w takich zespołach spada, zamiast rosnąć.

REWOLUCJA ZNUDZONYCH

Zanikać też będzie podział na właścicieli środków produkcji i resztę tych środków pozbawionych, ale z nich korzystających na rzecz pomnażania majątku właścicieli środków. Przemysł 4.0 wymaga inwestycji przede wszystkim w kapitał ludzki, który dziś trudno jest przykuć łańcuchem do tokarki w fabryce. To kolejne zmartwienie panów menedżerów, które już dziś spędza im sen z powiek – niewierny samozatrudniony, który pójdzie tam, gdzie niekoniecznie lepiej płacą, ale gdzie szacunek do pracy satysfakcja z niej płynąca są większe, a współudział w tworzeniu produktu bardziej doceniany, niekoniecznie poprzez większe wypłaty.

Brak czysto finansowej motywacji zaskutkować może rewolucją znudzonych, której ideę można wyprowadzić z książki profesora Davida Graebera z London School of Economics zatytułowanej „Praca bez sensu”  („Bullshit Jobs”). Graebner pisze, że faktyczne bezrobocie we współczesnych gospodarkach wynosi 50-60 proc. i że każdy z nas mógłby pracować trzy godziny dziennie, co wystarczyłoby na godziwą wypłatę. Jest ono jednak ukrywane poprzez tworzenie milionów fikcyjnych miejsc pracy, które nawet zdaniem wykonujących je osób nie przynoszą korzyści i nie mają żadnego sensu. Ukrywanie tego faktu wynika z lęku możnych tego świata przed tym, co zrobią miliony osób mających mnóstwo wolnego czasu. No właśnie, co zrobią, szczególnie gdy będą samozatrudnieni?

Witold Solski, przewodniczący OZZS „wBREw”