Samozatrudnieni zarabiają poniżej średniej krajowej – pisze prof. Jerzy Cieślik z Akademii Leona Koźmińskiego analizując dane z roku 2022. Zarobki samozatrudnionego wynosiły 4800zł, podczas gdy średnia etatowca wynosiła 5200zł. Po odjęciu podatków i ZUSu samozatrudnionemu pozostawało 3200zł, za które miał przeżyć miesiąc.

Pomimo wzrostu cen i wynagrodzeń niewiele się zmieniło, głównie z powodu inflacji i samozatrudnieni nadal znajdują się w gronie tych, którzy ponoszą największe obciążenia finansowe, pozostając z garścią drobniaków w ręce na koniec miesiąca.

Zmiana perspektywy

Profesor Cieślik uważa, że samozatrudnieni są mało innowacyjni i nieskuteczni na rynku pracy, a poza tym nie chcą się  rozwijać i zarabiać więcej. A przecież – pisze profesor – mogliby przejść do większych, lepiej zorganizowanych i bardziej wydajnych firm zatrudniających powyżej 50 osób. Ale samozatrudnieni nie chcą, bo pomimo niższych zarobków otrzymują niepodważalny bonus w postaci braku szefa i przymusu pracy w określnych godzinach.

Ekonomista proponuje nowy podział mikrofirm ( zatrudniających od 1 do 9 osób) na trzy nowe kategorie: 1. Samozatrudnieni bez pracowników 2. Mikrofirmy zatrudniające 2-5 pracowników, 3. Mikrofirmy zatrudniające 6-9 pracowników.

Trudno tutaj nie przyznać racji profesorowi, który mówi, że samozatrudnieni to zupełnie inna kategoria niż np. firma z 8 pracownikami, a wrzuceni zostali do jednego worka, w którym obecnie znajduje się 97% firm prowadzących działalność w Polsce.

Dlatego też, zdaniem OZZS „wBREw”, autentyczni samozatrudnieni powinni podlegać innym regulacjom niż firmy zatrudniające pracowników. Tym bardziej, że ich liczba w Polsce rośnie, a nie maleje – i będzie rosnąć.

Będzie nas więcej

Jednak profesor pisze, że Polska nie jest wyjątkiem, a rosnący udział przedsiębiorstw jednoosobowych stanowi charakterystyczną cechę dla większości krajów rozwiniętych. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii tego typu firm działa już ponad 80% w skali ogółu. W Polsce jest to na razie około 70%. To ponad dwa miliony pracobiorców, których praca jest dyskryminowana i gorzej traktowana niż taka sama praca wykonywana przez pracowników zatrudnionych na umowach o pracę. Efektem tego – jak widać – są zdecydowane różnice w zarobkach.

Zdaniem OZZS „wBREw” należy chronić każdą pracę tak samo, niezależnie od tego jaki charakter ma umowa pomiędzy pracobiorcą a pracodawcą. Dopiero takie sprawiedliwe podejście do samej pracy pozwolić weryfikować różnice pomiędzy efektywnością samozatrudnionych i pracowników etatowych, mikro, małych i średnich firm. Stąd nasz postulat zmian w kodeksie pracy, w którym domagamy się by słowo „pracownik” występujące w KP 877raz zostało zastąpione słowem „pracobiorca” – i odnosiło się do wszystkich, którzy świadczą pracę.

Nauczyciel w Biedronce

Dodatkowym negatywnym zjawiskiem świadczącym o pauperyzacji pracy i zatraceniu wartości, która ona niesie, gdy nie jest relacją społeczną świadczy informacja o wyższych zarobkach kasjerów w marketach niż zarobkach nauczycieli. Na starcie kasjer otrzymuje netto 3200zł, podczas gdy świeżo upieczony nauczyciel może liczyć na 2700zł. Potem jest już tylko gorzej.

To zjawisko pokazuje absurdalne utowarowienie pracy w Polsce, gdzie liczy się tylko to ile zysku dla firmy można wycisnąć z jednego pracownika, odpowiednio go wynagradzając. W systemie dzikiego kapitalizmu, w którym praca jest tylko towarem na sprzedaż/do kupienia nikt nie liczy ile można „wycisnąć” zysku płynącego dla społeczeństwa z nauczyciela prowadzącego mądrze ciekawe lekcje.

Dlatego jego wiedza, wykształcenie i doświadczenie nie są w cenie, chyba że pedagog akurat uczestniczy w rządowym programie „Willa Plus”. Odpowiedzią nauczycieli może być przejście na samozatrudnienie i nauczenia wg rynkowych stawek tych, którzy wiedzę będą chcieli kupić. A państwo może znieść powszechny obowiązek uczęszczania do szkoły, bo tak przecież będzie taniej i bardziej rynkowo.

Pozostanie tylko kwestia, czy ktoś w ogóle jeszcze będzie chciał się czegoś uczyć?

 

Witold Solski, przewodniczący OZZS „wBREw”