Rada Dialogu Społecznego wydała z siebie coroczną informację o swej działalności, która jest raczej obrazem jej bezradności. Ta ostatnia jest najbardziej na rękę rządowi, który rozgrywa członków Rady tak, aby się przypadkiem strona związkowa nie dogadała z pracodawcami.

Działania RDS

Dla porządku należy sprawdzić, czym RDS się zajmował i co RDS osiągnął. Należy pamiętać przy tym, że kompetencje RDS, to cień Komisji Trójstronnej, dokładnie wykastrowany i z powybijanymi zębami. Mimo to RDS coś nadal może. Ale czy chce?

W minionym roku na posiedzeniach RDS omawiano: „pakiet klimatyczny i związaną z nim politykę energetyczną Polski w kontekście Europejskiego Zielonego Ładu, wpływ reform podatkowych na pracowników i przedsiębiorców, które przyniósł Polski Ład, stale rosnącą inflację, status funduszy unijnych, w tym Krajowego Planu Odbudowy, sytuację na rynku pracy po dwóch latach pandemii”

Co może Rada

Spory zakres, konkretów niewiele. Tymczasem Rada może przygotowywać projekty aktów prawnych, występować do właściwego ministra z wnioskiem o wydanie lub zmianę aktu prawnego, występować do Sądu Najwyższego z wnioskiem o rozstrzygnięcie zagadnienia prawnego, kierować zapytania do właściwych ministrów, którzy muszą udzielić na nie odpowiedzieć w terminie do 30 dni. W tegorocznym sprawozdaniu nie ma o takich działaniach wzmianek.

Jak wynika z raportu, RDS nie podjęła żadnej inicjatywy ustawodawczej, choć może to zrobić. Ale za to wysłuchiwała, analizowała, dyskutowała, przyjmowała informacje, opiniowała, omawiała, poszerzała oraz inspirowała.

W sprawozdaniu RDSu często powtarza się informacja, że w trakcie prac zespołu strona pracowników i strona pracodawców nie wypracowała wspólnych stanowisk, strony dialogu społecznego nie doszły do porozumienia w temacie, członkowie Zespołu nie wypracowali wspólnego stanowiska …  i tak dalej. Jęczą także Wojewódzkie Rady Dialogu Społecznego, które miały być miejscem rzetelnej, lokalnej dyskusji pomiędzy władzą samorządową, lokalnymi przedsiębiorcami i pracobiorcami. Tymczasem spora część WRDSów nie jest nawet zaszczycana obecnością przez lokalne władze podczas rzekomo wspólnych obrad. A przecież te wojewódzkie doły miały generować świeże idee i koncepty dla krajowej góry RDSu.

Wypijmy za błędy

Można by długo jeszcze wytykać niedomogi RDS, włącznie z awanturą lustracyjną czy zatrzymaniem szefa Lewiatana. Ale to nie brak sukcesów czy porażki legislacyjne szkodzą RDS, lecz rażąca fasadowość organizacji nie wiadomo kogo obecnie reprezentującej po stronie pracodawców i pracobiorców. Bo od jednej i drugiej strony do drzwi RDSu pukają ci, którzy są przez nią pomijani, co nie jest nie w smak już zakotwiczonym w Radzie organizacjom. Pytanie, kogo one w takim razie reprezentują?

O ile Komisja Trójstronna, z czasem zmarginalizowana i osłabiona podobnie jak RDS była kiedyś  ( choć niedługo) miejscem ucierania się poglądów, gwałtownych dyskusji i publicznych zmagań, o tyle RDS w obecnym kształcie jest miejscem zakulisowych poufnych konsultacji, gdzie ucierają się interesy różnych grup wpływów.

Z powodu włączenia do RDS kanapowych organizacji i yellow union takich jak np. ZPP Cezarego Kaźmierczaka mieszają się też w niej porządki, bo ci którzy powinni występować w imieniu pracodawców chodzą na pasku rządowej dotacji, a ci którzy powinni być głosem pracobiorców uwikłani są w synekury i apanaże polityczne, które nie pozwalają im na rzetelną dyskusję o pracy i godziwej płacy.

Inicjatywą, która jednak połączyła wszystkich członków RDS jest koncepcja uwolnienia się spod kurateli rządu i stworzenie odrębnego urzędu RDS, z własnym budżetem i własnym dyrektorem.

Nie należy jednak mieć nadziei, że to coś zmieni poza fasadą.

Konieczna zmiana

Receptą wydaje się zdecydowane poszerzenie platformy dialogu społecznego o tych uczestników życia społecznego, którzy obecnie są pomijani i nie mają swojego głosu w RDS. Na przykładzie samozatrudnionych widać, jak bardzo anachroniczną instytucją jest RDS, rzekomo najważniejsza płaszczyzna dialogu społecznego w Polsce. Dwu i pół milionowa armia ludzi, którzy są pracobiorcami, lecz nie pracownikami, a do tego prowadzą własną działalność gospodarczą ma znikomą reprezentatywność w porównaniu z kurczącą się gwałtownie branżą kopalnianą. I to nie samozatrudnieni, obecni w całym systemie gospodarczym; od ratowników medycznych po menedżerów powinni dobijać się do RDS, lecz to RDS już dawno powinna ich zaprosić do stołu dbając o równowagę w reprezentacji strony pracobiorców.

Dyskutująca o pracowniczym wynagrodzeniu minimalnym RDS powinna także pochylić się nad definicjami pracy, pracodawcy i pracobiorcy, bo jaki mają sens jej dywagacje przy szybko zmieniającym się modelu pracownika, zatrudnionego, pracobiorcy?

Bez zmiany paradygmatu pracy i uruchomienia myślenia o niej jako relacji społecznej a nie o towarze, RDS będzie tkwiła w oparach XIX-wiecznego kapitalizmu i rozwiązywała XX-wieczne problemy. To także jest na rękę rządowi ale czy służy budowie nowoczesnego dialogu o pracy i jej wielowymiarowości społecznej?

RDS fajny jest, bo służy utrwalaniu porządku podskórnych interesów, przyklepywaniu rządowych działań i koncepcji, tworzeniu pozorów reprezentacji świata pracy. I nie zmieni się w niej nic, dopóki wszystkim jej członkom taka sytuacja będzie odpowiadała. No, może zmieni się dyrektor urzędu RDS, bo zapewne będzie to kolejna karuzelowa synekura.

Witold Solski, przewodniczący OZZS „wBREw”