Pracobiorcy - związek zawodowyRząd chwali się inicjatywą zachęcającą do wstępowania pracowników do związków zawodowych. Każdy, kto należy do związku zawodowego, będzie mógł odliczyć składkę związkową od podatku do wysokości kwoty 300zł.

Zachęta dla każdego?

Rzeczywiście, polskie trzynastoprocentowe uzwiązkowienie wygląda kiepsko na tle Europy, gdzie np. w Islandii 92 proc. pracowników należy do związków, w Szwecji 30 proc. a w Niemczech 20 proc. Związki zawodowe w Polsce nie są ani powszechne, ani popularne. Po części dlatego, że w czasach PRL-u były robotniczym ramieniem władzy, po części zaś – bo po 89 roku niewiele się zmieniło. Do tego przez ponad 25 lat zrzeszały wyłącznie „etatowców”, pomijając całą rzeszę samozatrudnionych, których jest w Polsce półtora miliona i których się konsekwentnie od lat nie dostrzega.

O nich właśnie dba pierwszy w kraju związek zawodowy samozatrudnionych „wBREw”. Przykład z wybiórczym podejściem do składek idealnie obrazuje dziejową konieczność (jak by powiedział Marks) istnienia takiego związku jak „wBREw”.

Samozatrudnieni, traktowani przede wszystkim jak przedsiębiorcy, dotychczas pozbawieni byli prawa zrzeszania się w pracowniczych związkach zawodowych. Tymczasem spora część armii samozatrudnionych to osoby świadczące pracę na rzecz jednego tylko podmiotu, a więc pozostające w klasycznej relacji pracodawca-pracobiorca, często w zależności, której blisko do pracy przymusowej. Właśnie z tego powodu Trybunał Konstytucyjny w końcu uznał te osoby za pracowników, którym prawa pracownicze się należą, co niesie daleko idące konsekwencje. Prawo do pracy, do godności, do wynagrodzenia, do praw człowieka. W tym prawo do zrzeszania się w związkach zawodowych.

Czy rządowa zachęta pobudzi świadomość samozatrudnionych co do ich praw?
Gdy rosną obciążenia i wychodząc na zakupy spotykamy drożyznę, każdy grosz ma znaczenie. Po wielokroć lepiej jest własnymi pieniędzmi kupić sobie ochronę związkową, aniżeli wydać je na publiczne usługi, których sposób finansowania jest dalece mało roztropny, by przywołać państwową ochronę zdrowia i szkolnictwo. 300 zł, to dla niektórych dużo, dla innych mało. Jednak tysiące sum drobnych robią wrażenie na każdym. Kto bogatemu podrzuci srebrniki, by odwieść z drogi prawdy w sporze z bogatą korporacją i/lub państwową spółką?

Korpopaństwo

Państwo – w tym i w innych wypadkach – zdaje się stać po stronie korporacji korzystających z pracy samozatrudnionych i często ich wykorzystujących. Tak, jakby państwo samo było korporacją. A nawet, jeśli jest, to czy powinno nią być? Czy tak jak korporacje należy państwo podejrzewać o niecne zamiary? Schemat działania firm korzystających z pracy samozatrudnionych jest prosty, jak piramida finansowa. Najpierw budujemy rynek chętnych (np. do rozwożenia pizzy albo pasażerów) i obiecujemy złote góry. Pierwsi w piramidzie faktycznie zarabiają krocie przyciągając kolejnych chętnych, ale ci kolejni otrzymują coraz mniejsze skrawki złotych gór finansowych. Wreszcie korporacja po cichu obcina zarobki swym pracownikom (samozatrudnionym) licząc na przyzwyczajenie części i desperację reszty pracobiorców.

Na przykład Uber

Przykłady podają media, mowa o pracownikach platform internetowych. Na początku kierowcy Ubera wiedzieli skąd i dokąd wiozą klienta i czy ta trasa się im opłaca. Biorąc pod uwagę koszty dojazdu mogli z niej zrezygnować bez ponoszenia konsekwencji. Obecnie kierowca nie wie, czy będzie wiózł klienta dwa kilometry czy dwadzieścia. A na dodatek jest karany za porzucenie zlecenia. Ta zmiana zaszła z dnia na dzień, bez informowania, czy konsultacji z kierowcami.
W Glovo – dostawcy żywności – najpierw płacono kurierowi za każdy przejechany kilometr, a z czasem – tylko za kilometry w trasie do klienta. Dopiero po strajku firma zmieniła algorytm płatności na korzystniejszy dla kuriera.

Sam fakt, że konieczny był protest zmuszający firmę do zmian świadczy o tym, że związek zawodowy „pracowników platformowych”, jak niektórzy ich nazywają, czy po prostu samozatrudnionych – musi istnieć. I oto jest „wBREw”.

Warto w tym miejscu dostrzec rolę i funkcję praw człowieka, które powinny być przestrzegane także w relacjach biznesowych. Choć wydaje się to oczywiste, dla wielu korporacji wcale takim nie było. Dlatego musiała powstać rekomendacja ONZ tych praw, traktująca o HRDD ( Human Rights Due Dilligence).
Wysoki Komisarz Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych wydał ostatnio rekomendacje dla Komisji Europejskiej, która z kolei zamierza wprowadzić w Unii Europejskiej system zmuszający do zachowania należytej staranności – due diligence – we wdrażaniu praw człowieka w relacjach biznesowych, a zatem i praw pracowniczych. System ten ma być zgodny z Wytycznymi ONZ dotyczącymi Biznesu i Praw Człowieka (UNGP). W skrócie, zarówno ONZ jak i Komisji Europejskiej chodzi o to, by przy pomocy wielu różnych środków presji i przymusu (nie tylko prawnego) skutecznie wspierać poszanowanie praw człowieka przez przedsiębiorstwa.

Na przykład państwo

W przeciwieństwo do prywatnych firm, państwo nie jest własnością żadnej określonej grupy jego obywateli, lecz wspólnoty wszystkich obywateli. Dlatego nie może się zachowywać, jak korporacja dyskryminująca część swoich pracowników (np. w kontekście stawek związkowych). Państwo nie jest też firmą nakierowaną na zysk, tylko nieco bardziej skomplikowanym organizmem społecznym. Państwo, w przeciwieństwie do firm, nie ma zarabiać na obywatelach. Inną kwestią jest problem czyj jest fiat pieniądz. CBDC – cyfrowa waluta banków centralnych staje się przewrotem kopernikańskim finansów. W połączeniu z QE, luzowaniem ilościowym, państwowy cyfrowy pieniądz nigdy się nie wyczerpie i wzmocni się o cechę reglamentacji dostępu. W krypto walucie banków narodowych można zaszyć okres ważności, termin, w którym pieniądz pełnić będzie funkcje płatnicze. Zarządzający obecnie państwem to rozumieją, rola związków zawodowych staje się zatem coraz ważniejsza. To one powinny dbać o HRDD, także w relacjach pracobiorca – pracownik – państwo.

„wBREw” jest i będzie, takim jakim go wspólnie dla siebie stworzymy.