Wartość jednostki wobec cienia romantyzmu i despotyzmu
W połowie drogi między agorą a gettem, między Biblią a Kodeksem Napoleona, zrodził się projekt, który, choć nie zawsze spektakularny, ocalił Zachód od wiecznego powrotu do batów i pochodni. Tym projektem jest państwo prawa. Zasada cywilizacyjna państwa prawa to subtelna, lecz stanowcza architektura życia wspólnotowego, oparta nie na sile, lecz na formie, nie na przymusie, lecz na uznaniu osoby ludzkiej jako podmiotu, a nie przedmiotu historii.

 

Dla tych, którzy widzą w prawie nie zbiór zakazów, lecz rytm cywilizacji, państwo prawa jest nie tyle instytucją, co pewnym etyczno-politycznym obyczajem. I choć jego genealogia przypomina antykwaryczną mapę z wieloma odnogami i ślepymi uliczkami, w tle pobrzmiewa wyraźny motyw. Człowiek jako byt nieprzekraczalny.

Blandine Kriegel, filozofka i uczona francuskiego kręgu postweberowskiego, dostrzegła, że państwo prawa nie jest jedynie „techniką rządzenia”, lecz swoistym projektem cywilizacyjnym, będącym odpowiedzią na pytanie. Jak uporządkować życie zbiorowe, nie poświęcając jednostki na ołtarzu narodu, rasy, partii czy kapitału? W swojej książce The State and the Rule of Law Kriegel buduje „typ idealny” państwa prawa, przypominający wzorzec Platona, ale osadzony w historii. Składa się on z trzech filarów. Ostatecznej wartości osoby ludzkiej, jej prawnej ekspresji oraz politycznych i instytucjonalnych gwarancji tej ekspresji. Państwo prawa to nie tylko „rządy prawa”, jak lubi mówić Komisja Wenecka. Państwo prawa to system etycznej jurydyzacji władzy.

W centrum modelu stoi personalizm, którego geneza, WBREW pozorom, nie tkwi ani w liberalizmie, ani w demokratycznym idealizmie, lecz w tradycji judeochrześcijańskiej. Kriegel przypomina, że to nie Grecy ani Rzymianie uznali wartość każdej osoby. Ci pierwsi celebrując polis, ci drudzy – civitas – bez żalu deptali barbarzyńców, niewolników i dzieci nienarodzonych. Dopiero Stary Testament nadał człowiekowi status osoby. Człowieka stworzonego na obraz Boga, partnera przymierza, a nie pionka historii. Nowy Testament dokonał kolejnej rewolucji. „nie ma już Żyda ani Greka, niewolnika ani wolnego” – głosił św. Paweł. W tym zdaniu kryje się pierwszy zamach na strukturę panowania. Z czasem teologia przekształci się w prawną doktrynę. Najpierw doktryna wykiełkuje wśród franciszkańskich nominalistów, potem u wczesnonowożytnych jurystów.

Jurysprudencja, a nie literatura czy filozofia, dała jednostce status podmiotu. Thomas Hobbes, choć uchodzi za filozofa grozy, był prekursorem subiektywnych praw jednostki, wywiedzionych z potrzeby samozachowania. „Prawo natury jest wolnością każdego człowieka do używania swojej siły według własnego uznania dla zachowania swego życia” – pisał. Jean Bodin i Charles Loyseau, choć władzy nie szczędzili superlatyw, upierali się, że władza suwerenna nie może być despotyczna i nie może traktować ludzi jak rzeczy. Władza to nie panowanie, lecz opieka. Od Monteskiusza zaczytujemy, że „Władza nie powinna być nadużywana, ponieważ każda władza ma tendencję do nadużywania.”

Kriegel w analizie sugeruje, że zasadniczym rysem państwa prawa jest jurydyzacja konfliktu, a nie jego wyparcie. Zamiast wojny domowej – rozprawa sądowa. Zamiast krwi – litera prawa. Takie państwo nie jest emanacją ludu, jak chcieliby Rousseau czy Fichte, lecz tarczą między jednostką a wspólnotą. Ono chroni przed „subsumpcją” – czyli pochłonięciem jednostki przez kolektyw. Subsumcja to właśnie to, co dzieje się, gdy interes ludu staje się sakralnym zaklęciem, unieważniającym prawa jednostki. Państwo prawa jest zatem negacją modelu pan–niewolnik, który rządził nie tylko w antyku, lecz również w systemach feudalnych i nowoczesnych totalitaryzmach. Model ten zakłada, że niektórym ludziom przysługuje władza nad życiem i śmiercią innych. Z feudalizmu wywodzą się także prywatne formy dominacji, które pomyliły sferę publiczną z majątkiem prywatnym. Hegel pisał, że „Feudalizm to pomieszanie prawa publicznego i prywatnego.”

Krytyka prowadzi Kriegel do oceny XIX i XX wieku jako czasów zdrady państwa prawa. W myśli romantycznej, zwłaszcza niemieckiej, następuje triumf irracjonalizmu i kolektywizmu. Fichte głosi prymat narodu nad państwem. Savigny z jego „duchem narodu” (Volksgeist) unieważnia prawo jako produkt państwowej legislacji, zastępując je zwyczajem i tradycją. To nie kodeks, lecz duch ludu ma być źródłem norm. Nietzsche śmieje się z prawa, które „osłabia wolę mocy”, a Marks, choć w imię wyzwolenia, postulując obumarcie państwa, de facto toruje drogę systemom, które nazwą siebie „ludowymi”, a w praktyce okażą się despotycznymi.

Despotyzm, jak definiuje Kriegel, nie musi być barbarzyński. Despotyzm wystarczy, że odrzuci etykę prawa i już rani godność. W nowoczesnej wersji przybiera postać maszyny opinii publicznej. Używa w szczególności propagandy, cenzury, konformizmu. Tam, gdzie nie ma prawa, wchodzi manipulacja. Tam, gdzie nie ma sądu, rządzi sondaż. Totalitaryzmy XX wieku – komunizm i nazizm – nie tylko unieważniły prawa jednostki, ale wyśmiały je jako burżuazyjne przesądy. W imię proletariatu lub rasy naród przemieniono w bóstwo, a państwo uzbrojono w aparat terroru.

Romantyzm, jak pisze Thomas Mann, „rozpętał wolę śmierci i poddał się jej z niepokojącą ochotą”. Romantyzm zrodził państwo narodowe jako byt metafizyczny, a nie prawny. Odrzucił Oświecenie i jego racjonalizm, sekularyzował wiarę, ale nie odrzucił religijnego patosu – przeniósł go na naród, klasę i ojczyznę. W rezultacie wiara stała się narzędziem mobilizacji, a nie transcendencji. Kriegel dostrzega w tym gnostycki mechanizm. Świat staje się polem walki dobra (narodu) ze złem (innych), a jednostka ma obowiązek się poświęcić. Nie ma miejsca na inalienację, gdzie wszystko jest oddane, wszystko jest wspólne, a wolność jest możliwa tylko jako akt zbiorowy.

Tymczasem personalizm, o który apeluje Kriegel, opiera się na przekonaniu, że człowiek nie może być zawłaszczony, nawet przez wspólnotę. Inalienacja oznacza nieprzekazywalność, niezbywalność praw. Nikt nie może sprzedać swojej wolności, a państwo nie może jej odebrać pod pretekstem dobra ogólnego. Personalizm to nie rozmarzony indywidualizm „Robinsona Crusoe”, który, jak ironizuje Kriegel, jest równie nierealny, jak społeczeństwo bez relacji. Personalizm to przekonanie, że tylko tam, gdzie jednostka ma wartość absolutną, wspólnota może być trwała.

Państwo prawa jako projekt cywilizacyjny, jest zatem nie tylko modelem zarządzania. Państwo prawa to etyczna inwencja, będąca odpowiedzią na pytanie o źródło władzy i granice dominacji. W państwie prawa władza jest legalna, nie legitymistyczna; spór jest sądzony, nie tłumiony; człowiek jest podmiotem, nie funkcją. To państwo, które nie czyni z narodu boga, a z prawa – świętości nowoczesności.

W dobie, gdy znów powraca pokusa dominacji w imię wyższych racji – bezpieczeństwa, narodowej tożsamości, opinii publicznej – warto przypomnieć sobie, że prawdziwym fundamentem wspólnoty nie jest jej jednorodność, lecz jej zdolność do uznania różnicy i do ochrony jednostki nawet wbrew woli większości. Max Weber powiedział, że „Państwo to wspólnota, która skutecznie rości sobie monopol na prawomocne stosowanie przemocy w granicach terytorium”. Lecz tylko wtedy, gdy ta przemoc jest prawem ograniczona – a nie przez mit narodu uświęcona – możemy mówić o cywilizacji, a nie o kulcie plemienia.

Niech więc nasze państwo, jeśli już ma być państwem, to będzie państwem prawa. Tłumimy echo dawnego lasu, gdzie silniejszy zawsze miał rację.