Wprowadzenie do epistemologii selekcji obserwacyjnej i zasad antropicznych.

W historii poznania zawsze obecny był niepokój związany z granicami poznającego. Już Protagoras stwierdzał, że „człowiek jest miarą wszystkich rzeczy”, sugerując, że każde poznanie jest zrelatywizowane do perspektywy podmiotu.

 

Dzisiaj w czasach kosmologii wieloświatów, biologii obliczającej prawdopodobieństwo samoświadomości i fizyki kwantowej zderzającej się z interpretacją obserwacji, stwierdzenie to zyskuje nieoczekiwaną nowoczesność. U jego podstaw leży kluczowe pytanie. Czy możliwe jest obiektywne poznanie świata, jeśli samo istnienie obserwatora wpływa na to, co może być poznane?

Pojawia się problem efektów selekcji obserwacyjnej oraz rozwijana na ich gruncie zasada antropiczna, będąca dziś nie tyle kosmiczną ciekawostką, co narzędziem metodologicznego ratunku dla nauki funkcjonującej w warunkach radykalnej niepewności. Szczególnie wyraźnie widać to w przypadku teorii Wielkiego Świata, w których każde możliwe zjawisko, poczynając od odchylenia promieniowania mikrofalowego po powstanie myślącej galarety, znajduje swój odpowiednik w rzeczywistości. Skoro wszystko gdzieś się dzieje, to jakiekolwiek to obserwujemy, wydaje się niezaskakujące. Czy można więc cokolwiek potwierdzić?

Nick Bostrom, autor Anthropic Bias i współtwórca tzw. Hipotezy Samopróbkowania (Self-Sampling Assumption – SSA), podnosi problem do rangi zasadniczego pytania metodologii nauki. SSA głosi, że powinieneś rozumować tak, jakbyś był losowo wybraną próbką spośród wszystkich obserwatorów w twojej klasie referencyjnej. Na pierwszy rzut oka brzmi to niewinnie. Ale diabeł, jak zwykle, siedzi w szczegółach, a dokładnie skrył się w definicji tejże klasy.

Kim są wszyscy obserwatorzy? Czy zalicza się do niej jedynie Homo sapiens, a może także neandertalczyk, szympans, a może ośmiornica? A co z przyszłymi AI lub hipotetycznymi bytami w innych wszechświatach? Od sposobu zakreślenia tej granicy zależy, jakie wnioski wyciągniemy ze swoich danych. Wybór zatem przesądza, co uznamy za prawdę.

Problem klasy referencyjnej czyni z SSA tak fascynujące, jak i ryzykowne narzędzie. Klasa referencyjna to zbiór, z którego obserwator uważa siebie za losową próbkę. Jak przypomniał Bostrom, jeśli błędnie zdefiniujemy ten zbiór – np. włączając do niego zbyt wiele obserwatorów-dziwaków, takich jak mózgi Boltzmanna powstałe w wyniku fluktuacji kwantowych – to nasze wnioskowanie może popaść w absurd. Jak wówczas określić, czy nasze dane są reprezentatywne? Problem jest głęboko zakorzeniony w samej strukturze wiedzy probabilistycznej, ponieważ, jak uczy klasyczna statystyka, żadna konkluzja nie może być silniejsza niż jakość próbki, na podstawie której została wyciągnięta. A jeśli my jesteśmy próbką?

Przykład, który bardziej przypomina złość niż metafizykę. Samochodowy pas obok porusza się szybciej. Kierowca na wolniejszym pasie spogląda z rezygnacją na pojazdy przesuwające się po sąsiedniej nitce i – z punktu widzenia subiektywnego – uznaje to za niesprawiedliwe, choć niestety prawdziwe. Psychologia podpowiada. To tylko złudzenie. Człowiek dostrzega to, co go irytuje, a wyprzedzane przez niego pojazdy znikały już z pola widzenia. Ale SSSA mówi coś głębszego. Twój moment obserwacyjny z dużym prawdopodobieństwem przypada właśnie na czas, gdy tkwisz w korku, ponieważ to właśnie wtedy spędzasz najwięcej czasu jako obserwator. Tak jak statystyczny piesek na spacerze jest częściej spotykany przez ludzi w parku niż śpiący w domu, tak kierowca częściej obserwuje szybszy pas, bo jego obserwacja pochodzi z warunku, który predysponuje go do bycia obserwatorem sytuacji irytującej.

To właśnie jest efekt selekcji obserwacyjnej w praktyce. I jest to nie tylko zabawna anegdota, ale epistemologiczna lekcja. Kiedy próbujemy potwierdzić lub sfalsyfikować teorię, musimy zadać sobie pytanie. Czy to, co obserwuję, wynika z właściwości świata, czy też z faktu, że tylko w takim świecie jestem w stanie cokolwiek obserwować? Gdy przyjmiemy, że obserwacje są dokonywane przez kogoś, a nie znikąd, wówczas musimy uwzględnić indeksalność danych empirycznych. Nie wystarczy powiedzieć: „temperatura promieniowania tła wynosi 2,7 K”. Trzeba dodać: „ja, jako obserwator, dokonuję takiej obserwacji”.

Pojawia się kluczowa różnica. Klasyczne podejście mówi, że teoria T jest potwierdzana przez obserwację E, jeśli T przewiduje E. Jednak, jeśli T jest teorią Wielkiego Świata, w której każda możliwa E występuje gdzieś, to T przewiduje wszystko – a więc, paradoksalnie, nic. Dopiero kiedy zamiast E weźmiemy E′, czyli „my obserwujemy E”, możliwe jest powiązanie tej obserwacji z teorią poprzez frakcję obserwatorów, których teoria przewiduje jako dokonujących takiej obserwacji. Takie myślenie – w duchu Równania Obserwacji Bostroma – przywraca znaczenie empirycznym danym w kontekście teorii nieskończonych światów. Dzięki temu, np. teoria zakładająca 90% obserwatorów rejestrujących 2,7 K będzie bardziej prawdopodobna niż taka, która przewiduje ich tylko 0,1%.

Uwaga. Sposób wnioskowania wymaga, by obserwator nie był przezroczysty. Musi być zlokalizowany w czasie, w klasie, w zbiorze. Zatem sama epistemologia staje się sytuowana. Poznanie jest zależne od miejsca obserwatora w strukturze możliwości. Jest to forma relatywizmu poznawczego, ale nie w sensie nihilistycznym (wszystko jedno), lecz konstruktywnym. Nasze poznanie jest relatywne, bo światło poznania pada z wnętrza świata, a nie z jego zewnętrznej krawędzi. Nie jesteśmy bogami przyglądającymi się kosmosowi spoza czasu. Jesteśmy jego częścią, przypadkiem, który myśli o swojej nieprzypadkowości.

Filozoficznie rzecz ujmując, rozumowanie antropiczne nie oddziela obserwatora od obserwowanego, lecz czyni z obserwacji zdarzenie dwubiegunowe. Fakt + punkt widzenia. To powrót do podstaw epistemologii greckiej. Od Pitagorejczyków po Plotyna poznanie było nie tyle zbiorem twierdzeń, co postawą duszy względem kosmosu. Dzisiaj, zamiast duszy, mamy zbiór obserwatorów. Zamiast kosmosu chcemy doznawać wieloświatów. Pytanie jest to samo. Co naprawdę wiemy, skoro nie możemy przestać istnieć, aby to sprawdzić?

Zasada antropiczna, w swojej najmocniejszej wersji, nie mówi nam, że wszechświat musiał powstać dla nas. Mówi, że to, że o nim rozmawiamy, ogranicza przestrzeń możliwości. W nauce, która próbuje mówić o wszystkim, ta pokorna świadomość kto mówi staje się nie tyle przeszkodą, co nowym fundamentem.

I dlatego tak bardzo potrzebujemy takich zasad jak SSA i SSSA. Zasad metodologii nauki nie jako kosmicznych ciekawostek, ale jako narzędzi naukowego rozsądku.

Bo jeśli nie wiemy, czym jesteśmy jako próbka, nie wiemy też, czym jest świat, który próbujemy z niej wyczytać.