Że z migracją do Polski było źle – to już wiemy. By sparafrazować klasyka: z samych posiedzeń Komisji Specjalnej, tzw. Wizowej, wiemy, jak było. Tłumy cudzoziemców wnikających do pięknej naszej krainy, mlekiem i miodem płynącej, pełnymi garściami czerpiących z „socjalu”, podkradających miejsca pracy Polakom, wypełniających przestrzeń społeczną swoją, tak obcą, kulturą i obyczajem. Korupcja, „złe wizy” – jak zły dotyk obcego, artyści z odległego Bollywood, nie-studenci i nie-inżynierowie, a w tle koszmary ze stalowym murem na wschodniej granicy. I wojna, tuż obok, albo i nieco dalej, a z nią masy uciekinierów, rozpacz i poszukiwanie lepszego życia.

Tak było. I tak już nie miało być. Mieliśmy odzyskać kontrolę, a nam, Polakom, zapewnić bezpieczeństwo. Powstała długo wyczekiwana „Strategia migracyjna”. W ślad za nią dopieszczany pakiet czterech projektów ustaw, które miały przede wszystkim zapewnić kontrolę nad falą migracji, określić, pozwalające na dopuszczenie cudzoziemców do rynku pracy, konkretne kryteria, by powiązać napływ cudzoziemców z rzeczywistymi potrzebami rynku pracy, zaostrzyć nadzór nad agencjami zatrudnienia, tak aby nie nadużywały przepisów, wyeliminować outsourcing pracowniczy i wreszcie – zaostrzyć kary wobec tych, co prawo łamią.

Długo, prawda? No pewnie, że długo! Nasz tzw. rynek pracy pełen jest dziwactw, więc gdy dodamy do tego „komponent cudzoziemski” musi być długo, bo sprawy się dodatkowo komplikują.

Budujemy więc zapory i te fizyczne, i te prawne. Nie zadajemy sobie jednak pytania – po co lub dlaczego. Czy żeby zatrzymać falę zarobkowej migracji, czy żeby ją kontrolować? Zatrzymać – nie, skądże, przecież tajemnicą poliszynela jest, że nas, Polaków, nie opłaca się zatrudniać do prac ciężkich, za to nie wymagających kwalifikacji (zbiory owoców, proste prace budowlane, usługi transportowe, przetwórstwo spożywcze, ubojnie i wiele, wiele innych). Jeśli więc nie zatrzymać, to po to, by migrację chociaż kontrolować. A zastanawialiście się, po co ta kontrola? Po co nasze państwo ma wiedzieć, kto i w jakim celu do Polski przyjeżdża, gdzie mieszka i z czego się utrzymuje?

Ano po to, żeby było wiadomo, komu za to wszystko wystawić rachunek. Bo przecież państwo nie ma swoich, tylko cudze, a nawet jeśli ma, to i tak zawsze za mało. Trzeba przecież na bieżąco płacić emerytury, trzeba utrzymać biurokrację, potrzeb jest wiele, więc, drodzy pracodawcy i pracujący, płaćcie! Pracującego zmusić do zapłaty trudniej, a i nie bardzo jest z czego, za to pracodawcy – o tak! – ci mają i są jak na tacy!

Co prawda, za pieniądze uzyskane z naszej pracy państwo i tak nie ochroni żadnego pracującego, ani też pracodawcy, co weźmie to wyda i jeszcze się pod zastaw owoców naszej pracy zadłuży. Nie liczcie też, że wyda na nasze zabezpieczenie społeczne, bo już teraz wiadomo, że wszystkich nas czeka „dobrowolne ubóstwo”, nawet jeśli o jakiejkolwiek dobrowolności mowy nie ma.

Długo? Tak, znowu długo. Przejdźmy więc do rzeczy.

Od zeszłego roku trwają prace nad kompleksową regulacją pracy cudzoziemców w Polsce. Z oczywistych powodów nas, OZZS WBREW, interesuje projekt „ustawy o warunkach dopuszczalności powierzania pracy cudzoziemcom na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej”. Przyglądamy się mu więc z uwagą. I co widzimy? Zastanawiającą tendencję. Miało być „bezpieczeństwo i kontrola”, ale jakoś tak się rozmywa.

Oto na początku wydawało się, że podstawą wszystkich relacji zatrudnienia cudzoziemców będzie stary, (nie tak bardzo) dobry Kodeks pracy. Miało już nie być tak, że mamy cudzoziemskich zleceniobiorców, wykonawców umów o dzieło, samozatrudnionych, czy wspólników rozmaitych spółek (art. 176 ksh – pamiętamy tę „sztukę magiczną”!). Prosto i jednoznacznie. Chcesz zatrudniać cudzoziemca, daj mu umowę o pracę. Nie czyń dzieła z zabicia 1000 sztuk drobiu w ubojni czy zebrania kilku ton owoców. Nie udawaj, że samozatrudniony to przedsiębiorczy cudzoziemiec, który prowadzi własny biznes (ach, swoboda działalności gospodarczej!) i tylko przez swoją nieudolność nie znajduje źródła przychodu poza jednym marnym B2B. Taki był projekt ustawy, w swym pierwotnym kształcie – surowy i konkretny.

Był. Lecz podniosło się larum, że tak to się nie da. Że jak to, że „nie tak się umawialiśmy”!

I gdy wszyscy cieszyliśmy się nie-wolną-jeszcze-Wigilią, gdyśmy liczyli ptaszęta padłe od sylwestrowej kanonady, Resort pracował. I przemieniał, jak wodę w wino, „pracownika” na świadczącego pracę, „pracodawcę” na „powierzającego pracę”. Z ust dyrektorów i ministrów padały zapewnienia: nie martwcie się, będzie dobrze, były poprawki, nie będzie umowy o pracę przeklętej!

I rzeczywiście, razem z Objawieniem Pańskim (tak, 6 stycznia w Polsce obchodzimy takie właśnie święto), objawił się i projekt – piękny, poprawiony, już bez umów o pracę. W tej postaci rychło powędrował do Sejmu.

Krótko trwał jednak uśmiech na obliczach strony społecznej reprezentującej „powierzających pracę”. Oto bowiem okazało się, że poprawki nie uwzględniły specyfiki zatrudnienia przez agencje pracy tymczasowej. I że to one właśnie, jeśli będą chciały kierować „świadczących pracę” do innego podmiotu, będą musiały zatrudniać. Co prawda – na umowę o pracę tymczasową, która i tak pozwala na wiele więcej, niż zwykła umowa o pracę, ale jednak. I znów rozległy się strwożone pytania: ale jak to? Miało nie być, a jest? Jak przetrwa nasza gospodarka? Jak żyć, panie Premierze, będąc agencją pracy tymczasowej? Nowopowstały, oddolny ruch społeczny (wielkich przedsiębiorców), grzmi: deregulujmy pracę cudzoziemców! Stop umowom o pracę dla nich!

Na odpowiedź Rządu i Sejmu wszyscy czekamy. I zadajemy sobie pytanie, kto jej udzieli. Czy projektem nadal będzie zajmowała się Nadzwyczajna Komisja, specjalnie powołana, by go rozpatrzyć? Czy może i tym razem Sejm uwzględni wniosek „strony powierzającej pracę” i projekt powędruje do kolejnej Komisji? Czy MRPiPS się ugnie i pozwoli agencjom żyć? Jak, gdyby tak się stało, spełnić cel strategii migracyjnej i skutecznie wyeliminować outsourcing pracowniczy, powszechnie przecież stosowany przy zatrudnianiu cudzoziemców? Czas pokaże.

W cieniu wielkich zmian i wielkich pytań, w tle życiowych dylematów powierzających pracę, jest jednak i coś, co trwa niezmiennie. I o co nikt, poza nami i gronem naszych sojuszników jakoś nie pyta. To penalizacja nielegalnej pracy cudzoziemców. Wiedzieliście, że gdy cudzoziemiec pracuje bez umowy, na czarno, albo bez zezwolenia – popełnia wykroczenia? Wiedzieliście, że sprzątanie może być nielegalne? Nie? To już wiecie.

Od ponad 20 lat tak właśnie jest. I tak ma być nadal, bo projekt, o którym mowa powyżej, kontynuuje, z niewiadomych przyczyn, taki stan rzeczy. Cudzoziemiec ma pracować legalnie i basta! To nic, że nie zawsze ma jakikolwiek wybór, to nic, że nie wie, jak w Polsce wygląda legalne zatrudnienie. Nielegalnie pracuje – trudno, niechaj grzywnę płaci! Od 1000 zł w górę, aż do 20000 zł. Nałożoną mandatem przez inspektora pracy, co go pochwycił na gorącym uczynku. Albo „ujawniony” przez nieuczciwego „powierzającego pracę”, który mu nie chce zapłacić, więc na niego donosi.

Jak mówi projekt ustawy – środki uzyskane z tych grzywien zasilą Fundusz Pracy, z którego cudzoziemiec, co prawda, nie skorzysta, bo już dawno będzie wydalony z RP, ale co tam. Chronimy pracę! Konstytucja tak mówi! Wprost, w art. 24! W art. 30 – mówi o ochronie godności, a w art. 32 – o równości wobec prawa.

Nigdzie za to nie mówi, że formą ochrony pracy ludzkiej, poszanowania godności i równouprawnienia jest karanie nielegalnie pracujących cudzoziemców. I nic dziwnego – bo taki stan rzeczy w demokratycznym państwie prawnym (tak, znowu Konstytucja RP, w art. 2 i w Preambule) jest niedopuszczalny.

De-mo-krac-JA! Kons-TY-tuc-JA! Pamiętacie? No tak, pewnie! Chyba, że cudzoziemiec, to wtedy BEZ-PIE-CZEŃ-STWO i KON-TRO-LA!

Wydaje się, co prawda, że istnieje cały szereg środków zapewniających i bezpieczeństwo, i kontrolę, dalece skuteczniejszych niż ściganie i karanie nielegalnie pracujących cudzoziemców, że cały projekt ustawy właśnie o tym, ale jakoś nikt nie chce o tym słuchać.

Tak, rozmawialiśmy i z Państwową Inspekcją Pracy, i z posłami, i z ministrami. Pytaliśmy ich – po co to karanie? Ani to zgodne z prawem międzynarodowym, ani z Konstytucją, nie tak dawno przecież wszyscyśmy liczyli kary, jakie wymierzono Polsce, bo praworządność w zaniku. Po co więc? Odpowiedzi dotąd nie ma. Są za to mętne i świadczące o niepokojąco głębokiej nieznajomości materii regulacji wypowiedzi, że „cudzoziemców nie będziemy karać, chyba, że będą winni!”

Ale jest i sukces. Początkowo projekt był tak sformułowany, że nielegalna praca cudzoziemców stanowiła przestępstwo. Pisaliśmy, mówiliśmy, zostaliśmy wysłuchani! Skorygowano projekt, nielegalna praca nie jest już przestępstwem, a „tylko” wykroczeniem.

W tym miejscu pragniemy z całego serca podziękować za głosy wsparcia – pani prof. Hanno Machińska – dziękujemy!

Polski Instytut Praw Człowieka w Biznesie – pani dr Beato Faracik – dziękujemy!

Ośrodek Badań Handlu Ludźmi – panie prof. Zbigniewie Lasociku i panie dr. Łukaszu Wieczorku – dziękujemy!

Wasz głos jest głosem sprawiedliwych! Rzadkie to i tym więcej warte!

Niestety, to ciągle za mało.

Apelujemy więc ponownie – przestańmy, jako silne i zasobne Państwo, kraj o wielowiekowej tradycji przychylności wobec rozmaitych obcych, i wreszcie – Ojczyna tych, co zaznali gorzkiego smaku emigracji – karać cudzoziemców za nielegalną pracę! To niegodne i nieludzkie!

Do Was zwłaszcza, posłowie i senatorowie, kierujemy ten apel.

Rozważcie i wnieście poprawkę. Niczyim interesom nie zaszkodzicie, nikt nie będzie miał Wam za złe! Odwagi!

To tylko jeden przepis, lecz jego wykreślenie może zmienić tak wiele!

Zaiste, godne to i sprawiedliwe! Odwagi!

Katarzyna Kosakowska i Witold Solski, Komisja Krajowa OZZS wBREw

PS

Poniżej zamieszczamy tekst uzupełniający nasz wniosek w prawie zniesienia karalności czynów polegających na nielegalnym świadczeniu pracy pprzez cudzoziemców. Otrzymali go wszyscy posłowie, ale też media. Do dziś cisza.

cudzoziemcy lobbing uzupełnienie