Rynek pracy nie tyle się zepsuł, co zmodernizował w sposób dość osobliwy: przez przeniesienie odpowiedzialności na jednostkę i zamaskowanie tego językiem elastyczności. Praca stała się usługą, zatrudnienie współpracą, a zabezpieczenia – prywatnym problemem. JDG? Formalnie wolna. W praktyce podporządkowana. Spróbujmy na chłodno nazwać porządek, który zbudowano nie przez przemoc, lecz przez wycofanie się ze wspólnoty.
W nowym feudalizmie każdy może być swoim panem – pod warunkiem, że nie choruje i nie pyta o umowę.
Niegdyś mówiło się o rynku pracy. Dziś należałoby raczej mówić o rynku ludzi pracy. Albo o rynku ich czasu. O rynku ciała i psyche, które można zakontraktować na stawkę godzinową z wyłączeniem odpowiedzialności. To, co kiedyś było relacją prawną, społeczną, czasem nawet moralną, dziś funkcjonuje jako zautomatyzowany ciąg transakcji między numerami NIP i REGON. Tak rodzi się nowy porządek — struktura, która przypomina raczej feudalizm niż nowoczesną demokrację pracy.
W tym porządku nie ma już klas społecznych, lecz hierarchie użyteczności i dostępności. Władza nie jest wyrażona poprzez narzucenie przepisów, lecz przez algorytm i zapis w regulaminie współpracy. Korporacja — nowy pan feudalny — nie zatrudnia, lecz „współpracuje”. JDG, B2B, freelancer, mikropodmiot — to nowi wasale. Niby wolni, ale tylko formalnie. Bo warunki narzuca silniejszy, a zobowiązania obciążają słabszego. Zobowiązania są dziś asymetryczne: ryzyko spoczywa na pracującym, kontrola pozostaje po stronie platformy lub „kontrahenta głównego”.
Zgodnie z danymi GUS, aż 1,7 mln Polaków prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą. W raporcie „Dobrowolne ubóstwo” Petelczyc i Lasockiego czytamy, że ponad 70% z nich nie zatrudnia nikogo innego, a znaczna część pracuje na rzecz tylko jednego klienta. To nie przedsiębiorcy, to zależni wykonawcy — wasale z długami, leasingiem na komputer i samozatrudnieniem na kredyt zaufania.
Z zewnątrz wygląda to na wybór. Pracujesz „na swoim”, masz własną firmę, możesz odmówić zlecenia. Teoretycznie. W praktyce, jak pisze Michael Bhaskar w „Nadchodzącej fali”, żyjemy w epoce nadmiaru informacji, kontroli i konkurencji, w której wolność jest symulowana, a decyzje podejmujemy pod presją nieprzejrzystych systemów. JDG nie ma prawa do urlopu, do L4, do bezpiecznej starości. Ale ma prawo się rozwijać. W weekend. W domu. Na własny koszt.
Nieprzypadkowo ten nowy ład przypomina coś, co znamy z literatury – choćby z „Placówki” Prusa. Józef Ślimak, chłop szlachetny, ale bezradny wobec otoczenia, trwa uparcie przy ziemi, choć ta nie daje mu już żadnego zabezpieczenia. Współczesny odpowiednik to specjalista „na B2B”, który deklaruje niezależność, ale musi przyjąć każdą ofertę, bo inaczej nie spłaci ZUS-u. Nie ma ziemi, ma brand. Nie ma ochrony, ma newsletter z poradami, jak nie wypaść z obiegu.
Zygmunt Bauman pisał o tym wprost: w nowoczesności płynnej ryzyko nie znika — ono spada na jednostkę. W świecie rozpadu wspólnoty zawodowej, rozpłynięcia się pracodawcy i zniknięcia związku zawodowego, rynek pracy staje się miejscem samoobsługi — każdy ma sam zadbać o siebie. Tak właśnie działa feudalizm nowoczesny. Bez bata, ale z terminem płatności do 14 dni.
Kurzweil, pisząc o przyszłości biologii i maszyn, przewiduje moment, w którym technologia przewyższy możliwości człowieka. Można odnieść wrażenie, że rynek pracy już ten moment osiągnął. Człowiek stał się zbyt nieefektywny, zbyt kosztowny, zbyt nieregularny. Dlatego z klasy pracowniczej uczyniono segment usługowy. I nazwano go partnerskim.
W tym układzie nie ma miejsca na solidarność. Nie opłaca się mieć kolegów z pracy, jeśli każdy odpowiada za siebie. Nie opłaca się protestować, jeśli nikt nie wie, kto jest zatrudnionym, a kto zlecającym. Nie opłaca się chorować, bo „współpraca” nie przewiduje zwolnień.
Rynek pracy nie jest dziś zepsuty — on został zrekonstruowany tak, by odpowiadać logice maksymalizacji korzyści przy minimalizacji odpowiedzialności. Delegowanie ryzyka i kosztów w dół drabiny społecznej nie jest wypadkiem przy pracy, lecz fundamentem tego systemu. To dlatego hasła o autonomii i elastyczności funkcjonują jak estetyczne osłony na chłodne operacje księgowe.
W tym świecie, im bardziej ktoś „jest na swoim”, tym bardziej nie ma nic swojego. Nawet czasu. Nawet choroby. Nawet marginesu błędu.