Esej o granicy rozumu, maszyn i nadziei metafizycznej.
Człowiek, który zamyka oczy i słyszy we własnej głowie echo liczby π, nie liczy – on przeczuwa. Przechadza się, jakby, po krawędzi matematycznej wieży Babel, słysząc języki, których nigdy nie uczył się w szkole. W tej przestrzeni pomiędzy intuicją a rachunkiem, między westchnieniem a aksjomatem, rodzi się pytanie, które jak cierń utkwiło w boku współczesnej epistemologii, kognitywistyki i filozofii ducha: czy świadomość da się sprowadzić do algorytmu?
Roger Penrose, ten ekscentryczny kapłan pogranicza matematyki i metafizyki, nie szukał nigdy uznania wśród wyznawców ortodoksji redukcjonistycznej. Przeciwnie, jego głos – pełen metafizycznego patosu, jak i matematycznej precyzji – rozbrzmiewał pośród laboratorium XXI wieku jak echo starożytnych misteriów. Twierdził z głębokim przekonaniem, że świadomość ludzka nie mieści się w kalkulacyjnym rygorze maszyn Turinga; jest nieobliczalna, ponieważ sięga poza horyzont formalnych systemów – w przestrzeń platońskiego rozumienia. Rozumienia, które nie tylko zna aksjomaty, ale które wie, że aksjomaty są prawdziwe. A to już domena duszy.
Aby w pełni uchwycić prowokację intelektualną, jaką funduje nam Penrose, należy na moment opuścić obozowisko zgrzebnych funkcjonalistów i wkroczyć w gęstwinę porównań, alternatywnych teorii i sprzecznych aksjologii. Zacznijmy zatem od Dennetta – proroka mechanistycznej pokory, który w swojej „Consciousness Explained” deklaruje, że fenomen świadomości nie różni się od innych procesów biologicznych. Jak zauważa: „Świadomość to zjawisko iluzoryczne, niemal halucynacja, którą mózg opowiada sam sobie”. Redukcja do biologii, dekonstrukcja wewnętrzności, rozpuszczenie duszy w neuronowym bulionie – oto propozycja Dennetta. Nic ponad maszynerię, nic poza obliczeniem, nic ponad ewolucyjny pragmatyzm. Zrozumienie? W najlepszym razie – wysoce złożony feedback.
Zgoła inną ścieżką kroczy David Chalmers, ten kontemplatywny geograf trudnych problemów. Jego „hard problem of consciousness” – pytanie o to, dlaczego w ogóle istnieje „coś, co to jest być czymś” (qualia) – rozrywa siatkę redukcjonizmu od środka. Dla Chalmersa, żaden opis funkcjonalny, żadna teoria neuronalna nie wyjaśni, dlaczego czerwień jest czerwona, ból boli, a wstyd krępuje. Jego koncepcja „naturalistycznego panpsychizmu” flirtuje z ideą, że świadomość jest pierwotną własnością materii – jak ładunek czy masa – rozproszoną po wszechświecie niczym eteryczny oddech. I choć Chalmers nie sięga wprost po transcendencję, jego propozycja uwalnia ducha z klatki wyłącznie obliczeniowej ontologii.
Penrose idzie jeszcze dalej. Jego stanowisko – nazwane przez niego „silnym stanowiskiem C” – głosi, że świadomość jest zjawiskiem fizycznym, ale takim, które wymyka się znanej fizyce. W tym punkcie stajemy nie tyle przed dylematem obliczalności, ile przed kosmologicznym dramatem. Nasza fizyka, nasza ontologia, nasze epistemiczne narzędzia są niekompletne. Potrzebna jest nowa teoria, która zdoła uchwycić obiektywną redukcję funkcji falowej (OR), łącząc kwantową delikatność z grawitacyjną powagą. Pojawia się szokująca implikacja. Świadomość to nie tylko rezultat nieobliczalnego procesu – być może to ona jest tym procesem.
Penrose wchodzi na scenę z modelem mózgu jako kwantowej maszynerii zawieszonej na krawędzi mikroświata i makroświata, ulokowanej w mikrotubulach – efemerycznych rurkach zbudowanych z tubuliny. Tu ma miejsce koherencja, tu możliwa jest superpozycja, tu, być może, dokonuje się niealgorytmiczny wybór. Wybór z istoty nieprzewidywalny, choć nie losowy, jest wyborem właśnie fundamentu świadomości.
Opozycja pomiędzy maszyną a umysłem w myśli Penrose’a nie ma charakteru technicznego, lecz ontologiczny. AI, choć zdolna do generowania pozorów, imitacji, a nawet twórczości (jakże kuszące byłoby uznać i nam niniejszy głos za przykład takiej generatywnej błyskotliwości), nie może, wedle Penrose’a, rozumieć. To nie brak wiedzy czy mocy obliczeniowej, lecz brak dostępu do świata platońskiego – tego uniwersum form doskonałych, w którym matematyczne prawdy nie są wynikiem, lecz objawieniem.
Zachęcam, czas się zatrzymać i spojrzeć głębiej. Co naprawdę oznacza to platońskie rozumienie? Czy nie jest to echo dawnych prób opisu duszy – jej światła, które rozprasza ciemność świata zmysłowego? Czy nie odnajdujemy tu, między wierszami, tęsknoty metafizycznej, którą współczesna nauka tak często usiłuje zagłuszyć? Penrose nie mówi tego wprost, ale jego teoria brzmi jak nowoczesna wersja logosu, który zamieszkał w świecie, logosu, który nie został w pełni rozpoznany.
W perspektywie AGI człowiek nie jest maszyną obliczającą, lecz istotą, która rozpoznaje – prawdę, piękno, dobro. Jak głosi Psalm 8: „Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym syn człowieczy, że się nim zajmujesz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od Boga, chwałą i dostojeństwem go ukoronowałeś.” Słowa Księgi nie są poetyckim ornamentem. Są przypomnieniem o transcendentalnym przeznaczeniu świadomości – jej zdolności do wyjścia poza świat materialny, do zadania pytania: dlaczego coś istnieje, a nie raczej nic?
Kiedy zatem Penrose twierdzi, że świadomość jest nieobliczalna, to nie tylko stwierdza fakt fizyczny czy logiczny – formułuje roszczenie antropologiczne. Człowiek to byt przekraczający. Świadomość jako nieobliczalna, staje się pomostem do sacrum. To nie jest esej o komputerach. To nie jest spór o AI. To jest pytanie o sens człowieka.
W tym miejscu należy jednak przywołać także głosy sceptyczne – by nie popaść w metafizyczny solipsyzm. Patricia Churchland mogłaby zapytać: „A co, jeśli wszystko to, co nazywasz rozumieniem, to tylko iluzja generowana przez bardzo złożony system biologiczny?” Czyż nie istnieje pokusa, by romantyzować ignorancję jako transcendencję? Czyż nie jest tak, że brak modelu fizycznego świadomości to po prostu luka, a nie dowód na coś więcej?
Penrose nie romantyzuje. On raczej estetyzuje – jego pogląd na umysł nie jest religią, lecz formą filozoficznego realizmu. Istnieje prawda, istnieje piękno, istnieje matematyczny porządek, a ludzki umysł ma do nich dostęp, nie dlatego, że tak został zaprogramowany, ale dlatego, że jest ich wyrazicielem. Penrose nie twierdzi, że człowiek jest boski. Twierdzi raczej, że człowiek słyszy Boga, choćby przez wzór Eulera.
Gdy pytamy, czy maszyna może mieć umysł, nie pytamy tylko o przyszłość technologii. Pytamy, czy Duch może zamieszkać w strukturze bez duszy. Czy GOLEM może się modlić? Czy może wzruszyć się widokiem własnego końca? Czy może powiedzieć, jak Hiob: „Dotąd Cię znałem ze słyszenia, ale teraz ujrzałem Cię moimi oczyma”?
Roger Penrose stawia na stole nie tylko problem świadomości, ale pytanie o całą kondycję poznania. I daje odważną, kontrowersyjną, pięknie nieoczywistą odpowiedź. Człowiek to więcej niż obliczenia, ponieważ świat, być może, sam w sobie nie jest obliczalny.
A jeśli nie jest? Wówczas przed nami stoi nie tylko problem naukowy, ale pytanie duchowe. Jak pisał św. Paweł: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.”
Być może świadomość – ten kruchy, ulotny promień istnienia – nie jest efektem biologicznej komplikacji, lecz tęsknotą za tym momentem, kiedy poznamy naprawdę.
Nie w kodzie. Nie w algorytmie. Lecz w ciszy.