Ewa Lachowska-Żarska jest pedagogiem, polonistą.

Moja pierwsza praca

którą dobrze zapamiętałam, to wakacyjna praca w Sezamie (warszawskim Domu Towarowym), w Delikatesach. Była to praca, którą dostałam przez Spółdzielnię Studencką działającą na moim wydziale UW. Wtedy to była dobra fucha, nie trzeba było nic załatwiać  – wszystkim zajmowała się Spółdzielnia. Niestety, praca rzadko miała coś wspólnego z kwalifikacjami studenta. Zostałam z koleżanką przydzielona na stanowisko „sprzedawca” w dziale mięsnym. Nie było wtedy krajalnic, wag elektronicznych, które same liczą, ile kosztuje zważony towar. Nikt nas nie wprowadził w praktyczne aspekty tymczasowego zawodu… Co poskutkowało np. sprzedaniem 25 kg bardzo drogiego bekonu, jako przerośniętego boczku (bardzo taniego wtedy!). A pracę zapamiętałam dobrze, czyli trwale, bo: przeraził mnie całkowity brak kontroli nad tym, jak ją wykonuję – poczułam ciężar odpowiedzialności, zrozumiałam, że do wykonywania każdej pracy potrzebny jest fachowiec i konkretna wiedza. I dobrze, czyli pozytywnie ze względu na spotkanych tam, bardzo życzliwych ludzi.

Pierwsze zarobione pieniądze

przeznaczyłam na ogromną ilość kwiatów dla mojej Mamy, która była moją prawdziwą przyjaciółką. Mama popłakała się na ten widok – ja myślałam, że ze szczęścia, ale okazało się, że z żalu. Liczyła bardzo na te pieniądze, bo miała zaległości w opłatach czynszowych. Wniosek: musiałam mieć w domu rodzinnym parasol ochronny – nikt mi nie mówił o kłopotach finansowych, musiałam mieć zaspokojone potrzeby materialne – nie kupiłam sobie np. butów tylko produkt luksusowy, musiałam te pieniądze z łatwością zarobić – bo bardzo łatwo je wydałam.  I oczywiście, powodem takiej decyzji o przeznaczeniu pierwszej pensji, był brak kultu pieniądza w mojej rodzinie macierzystej i brak przywiązania do rzeczy materialnych. Ważne było, żeby BYĆ a nie MIEĆ.

Najlepsza praca

jaką miałam to praca pedagoga w jednej ze szkół podstawowych. Dlaczego najlepsza? Bo wystąpiły jednocześnie trzy bardzo ważne czynniki, które na jakość tej pracy wpływały: motywujący a nie kontrolujący dyrektor, kreatywni i chętni do pracy oraz zmian (!) współpracownicy, widoczne efekty. Dodatkowo – dyrektor miał pełne zaufanie do kompetencji swoich pracowników, a to już pełnia szczęścia „pracowniczego”. Wśród kryteriów potrzebnych mi do oceny – która praca była najlepsza? – nie występuje czynnik finansowy. Dlaczego? Zdobywając wykształcenie pedagogiczne, miałam pełną świadomość, że moje zarobki nie będą wysokie i (jak to w budżetówce) nie będą zależały od moich umiejętności, ale rozdzielnika ministerialnego.  Więc motywatorem w pracy nie będzie wynagrodzenie.

Najwięcej mnie nauczyła

praca społeczna. Praca non profit, do której sama się zgłaszam lub którą sama sobie narzucam, żeby został osiągnięty ważny cel… To dopiero ustawia wysoko poprzeczkę kreatywności, dpowiedzialności, rzetelności i moralnego postępowania.

Pracuję

tyle godzin dziennie, przez tyle dni w tygodniu ile chcę, ponieważ jestem na emeryturze. Praca, którą podejmuję obecnie, jest całkowicie fakultatywna i nie wynika z potrzeb finansowych.

Praca

to „świadoma czynność polegająca na wkładanym wysiłku człowieka w celu osiągnięcia założonego przez niego celu” – i tyle. Ta definicja z Wikipedii jest pełna i obejmuje każdy rodzaj pracy – i fizycznej i umysłowej, i twórczej i odtwórczej, i lubianej i nielubianej… Ale wysiłek wkładamy w każdą.

Do pracy motywuje mnie

jej utylitarność, czyli użyteczność społeczna. To, że mój wysiłek zaowocuje poprawą czyjegoś życia, podniesie poziom jego samoświadomości. Jestem typowym homo faber, czyli człowiekiem wytwórcą, ale nie homo laborans czyli człowiekiem pracującym, który pracuje, bo otrzyma za to ekwiwalent pieniężny. Praca z dziećmi i młodzieżą narzuca wysokie standardy moralne i na pierwszym miejscu MUSI być dobro wychowanka.

Idealna praca

to taka, w której są: kompetentni zwierzchnicy, kompetentni pracownicy, jasne wymagania i jasno sprecyzowany zakres obowiązków. Jest transparentny regulamin nagród i satysfakcjonująca płaca. No i jeszcze możliwość samorozwoju.

Wzorem człowieka pracującego jest

osoba, która potrafi dzielić życie na to – zawodowe i to – osobiste. Potrafi osiągnąć sukcesy i zadowolenie w obu. Takim człowiekiem jest mój mąż. Przepracował 50 lat i nie zwariował. Zawsze miał czas na odpoczynek i rozwijanie swoich zainteresowań (a niekiedy też czas dla rodziny:) mimo absorbującej, odpowiedzialnej i pochłaniającej go pracy. I podziwiam go za znalezienie tego złotego środka…

Godziwa płaca

to taka, która pozwoli na godziwe, czyli godne życie. Życie, w którym oprócz zaspokojenia podstawowych potrzeb bytowych, biologicznych stać pracownika na wypoczynek, udział w kulturze, zdobycie wykształcenia, dodatkowego leczenia, posiadania oszczędności.Zabawne, ale niewiele osób wie, że godziwą pracę zapewnia w Polsce Kodeks Pracy! Tak, tak, Art. 13 KP stanowi: „Pracownik ma prawo do godziwego wynagrodzenia za pracę.” I co? Kolejny pusty przepis.

Dlaczego trzeba ciężko pracować?

Nie trzeba ciężko pracować! Trzeba pracować efektywnie, czyli przy użyciu maksymalnej ilości fachowej wiedzy osiągać zamierzony cel i to jak najmniejszym kosztem własnym.

Przyszłość bez pracy?

Czy chodzi o przyszłość społeczeństwa, które nie musi pracować i ma wypłacaną tzw. pensję obywatelską? Czy o moją przyszłość bez pracy? W obu przypadkach nie wyobrażam sobie takiej przyszłości, bo w myśl przytoczonej wyżej definicji pracy, każdy wysiłek włożony w osiągnięcie zamierzonego celu to praca. Jak więc żyć bez celu i bez pracy? Taka przyszłość to dystopia.