Koncepcja dochodu podstawowego pojawia się coraz częściej w debacie publicznej w Polsce. Na świecie nie jest to jednak nowość, bo już w XIX wieku ten temat był poruszany przez wielu socjalistów. Znane są badania z różnych krajów dotyczące wpływu dochodu podstawowego na społeczeństwo oraz gospodarkę. Eksperyment przeprowadzony w 2017 roku w Finlandii na grupie 2000 bezrobotnych nie wykazał znaczącego wpływu na aktywność zawodową tych osób. Różnica pomiędzy nimi, a otrzymującymi rządowe świadczenia socjalne była niewielka poza większym poczuciem bezpieczeństwa, gdy otrzymywali oni dochód gwarantowany.
Podczas dyskusji w Polsce najczęściej wymienianą kwotą w ramach takiego świadczenia jest 1200 zł. Zakładając, że brałyby w nim udział osoby w wieku produkcyjnym to roczny koszt dla budżetu Państwa wynosiłby ok. 360 mld zł, czyli ok. 90% obecnego całego rocznego budżetu Polski. Stwierdzenie, że taka wizja należy co najwyżej do utopijnych i tak jest delikatnym określeniem. Znalezienie na to środków na pewno wiązałoby się ze znaczącą podwyżką podatków oraz innych opłat na rzecz Państwa. Czyli de facto koszt wprowadzenia takiego programu zostałby przeniesiony na pracujących obywateli.
Na podstawie swojej wieloletniej praktyki zawodowej na rynku pracy oraz obserwacji jestem przekonany, że nie wpłynęłoby to motywująco na osoby bezrobotne, a wręcz przeciwnie. Pomimo ogólnokrajowej stopy bezrobocia na poziomie ok. 6.1%, a regionalnej w niektórych powiatach w granicach 10-15% występuje ogromne zapotrzebowanie na pracowników, a firmy są zmuszone do zatrudniana cudzoziemców. Wiele osób jest długotrwałymi bezrobotnymi, niemającymi motywacji i chęci do pracy. Ich istnienie w Urzędzie Pracy wynika głównie z chęci posiadania ubezpieczenia, a nie znalezienia zatrudnienia. Bardzo ciekawy eksperyment przeprowadził pewien dziennikarz w Makowie Mazowieckim, gdzie stopa bezrobocia wynosi aż 15,8%, który pozorując osobę bez żadnych kwalifikacji znalazł pracę w kilka dni, mając przy tym wiele ofert do wyboru. Trudno już w krajobrazie polskich miast i miasteczek nie zauważyć pracowników z Ukrainy, a nawet z dalekiej Azji. Polacy często nie chcą wykonywać prostych, fizycznych, czy niskopłatnych prac. Wątpię by środki z dochodu podstawowego zostały przekierowane w kontekście rozwoju i podnoszenia kwalifikacji, a jeżeli tak to w marginalnym stopniu.
Problemem są ogromne koszty pracy ponoszone przez pracodawców i w cale nie mam tu na myśli wynagrodzenia netto pracownika, a poziom wydatków na rzecz Skarbu Państwa.
Zatrudnienie osoby w postaci umowy o pracę na przykładową kwotę 3500 zł brutto wiąże się z pensją netto pracownika na poziomie ok. 2550 zł, a pracodawcę kosztuje ona wtedy łącznie ok. 4250 zł, czyli blisko 1800 zł z jej pensji trafia do budżetu Państwa w postaci składek na rzecz ZUS, czy zaliczek na podatek dochodowy.
Sama koncepcja dochodu podstawowego nie rozwiązuje tego problemu oraz ubóstwa. Na domiar złego może prowadzić do rozwoju inflacji. Zamiast dochodu podstawowego zadeklarowałbym się jako zwolennik obniżenia kosztów związanych ze składkami płaconymi na Zakład Ubezpieczeń Społecznych w postaci rozmaitych ulg, zachęcających do pracy oraz będącymi niejako nagrodą dla osób pracowitych i aktywnych zawodowo.
Ponadto powstaje kolejna wątpliwość, dotyczącego tego, czy z takiego dochodu skorzystaliby pracujący w Polsce cudzoziemcy, których oficjalnie pracuje ok. 800 000 osób. Przynajmniej tylu jest zgłoszonych do ubezpieczeń, szacuje się, że może być ich nawet w okolicach 2 mln osób. Nie sądzę, by w czyjejkolwiek woli i popularności politycznej byłoby utrzymywanie cudzoziemców za pieniądze polskiego podatnika.
Nie da się natomiast zaprzeczyć, że wiele firm nie wyobraża sobie funkcjonowania bez nich. Przy potencjalnym wzroście cen spowodowanym wprowadzeniem powszechnego dochodu podstawowego oraz nawet samej mentalności ludzkiej – wpłynęłoby to na nich demotywująco w kontekście imigracji zarobkowej, prowadząc do pogłębienia problemów naszych przedsiębiorców w celu uzupełniania braków kadrowych.
Wszystkie świadczenia socjalne dla osób żyjących w skrajnym ubóstwie oraz potrzeba pobierania takich świadczeń, jest weryfikowana przez Ośrodki Pomocy Społecznej za pośrednictwem ich pracowników. Czyli weryfikację możemy określić jako trzyetapową – najpierw dokumenty a później wywiad z pracownikiem OPS a na końcu decyzja. Pieniądze państwa (czytaj Nasze = podatników). Okazuje się, że człowiek żyjący w ubóstwie, nawet posiadając dochód podstawowy nie będzie potrafił z tego ubóstwa wyjść. Brakuje ostatniego czynnika – człowieka. OPS-y powstały celem pomocy ludziom w potrzebie, prowadzą warsztaty, pomagają im wejść na dobre tory. Dlaczego, jeśli już pojawia się pomysł pomocy ludziom ubogim, nie wspomóc OPS-ów i nie dać możliwości właśnie ich pracownikom decydowania o tym, jakiego charakteru pomocy potrzebuje ubogi. Chociaż nie jest powiedziane, że nie będą oni popełniać błędów oraz nie dojdzie do nadużyć. Państwo miałoby swego rodzaju pieczę poprzez swoich przedstawicieli nad pieniędzmi, które przeznacza na ten cel. Tymczasem decydując się na dochód podstawowy, pamiętajmy, że jeżeli coś dostajemy, to coś jest nam zabierane. Czytaj – zabierzmy Ci inne dodatkowe świadczenia, które do tej pory otrzymywałeś.
Reasumując wizja powszechnego dochodu podstawowego jest wizją, której nie da się realizować. Państwa na to nie stać, podatników również za chwilę nie stać, a ktoś będzie musiał za to zapłacić. By zwiększyć dochody obywateli należałoby zmniejszyć koszty związane z wysokością składek na rzecz Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i w ten sposób powiększyć wynagrodzenie netto podatnika. Sam przykład badań przeprowadzonych w Finlandii pokazuje, że dochód podstawowy nie zachęciłby ludzi do rozwoju oraz nie zwiększyłby chęci do podjęcia pracy.
Cezary Bachański prezes zarządu Inter-Factor Polska sp. z o.o.