Zdarzyło się to jeszcze zanim Internet przepełniły memy o „kodach duszy” i „kwantowym rezonansie emocji”, ale cała historia jest tak wzorcowa, że szkoda byłoby ją zgubić w przepastnym scrollu. Na LinkedIn trafiliśmy na profil Anny Wróbel, działającej też pod pseudonimem Anna IKai. Zapowiedzi wyglądały jak zwiastun z 2050 roku: algorytm, który wyczuwa uczucia; multi-agent mocniejszy niż tuzin doktorantów; filtr prawdy dla całego Internetu; maszyna, która „słyszy serce ukryte między bitami”.

A wszystko spięte zdaniem: „Nie kupujesz produktu. Kupujesz wibrację, historię i klucz do świata, którego jeszcze nie znasz”. Brzmiało na tyle egzotycznie, że – przyznajemy – postanowiliśmy posłuchać. Zwłaszcza, że nieustannie szukamy ludzi o świeżym, nietuzinkowym spojrzeniu, choć z solidnym backgroundem.

Spotkanie
Po krótkiej i zachęcającej (wszystko działa! ja mówię a on -„mój AI” – robi, pisze, koduje!) rozmowie online, Anna przyjechała z deklaracją: „Porzuciłam korpo, mam tydzień w Warszawie, poszukuję miejsca dla prawdziwej technologii”. Mówiła szybko, notowała każdy przecinek, fotografowała nawet kartki poplamione kawą. Wrażenie? Konkretne. Słownik futurologii w wersji turbo, tempo prezentacji i absolutna pewność, z jaką rzucała kolejne tezy. To miał być tylko przystanek w jej „wyprawie badawczej”; dziś wiemy, że wyjazd rozszedł się z oczekiwaniami, lecz nie mamy w tej klapie żadnego udziału.

Materiał dowodowy
Gdy poprosiliśmy o prototyp albo choćby arkusz testów, dostaliśmy jednostronicowy PDF. W skrócie: opowieść o „żywej technologii”, która zamienia emocje w kody aktywowane wyłącznie przez właściciela. Trzy „patenty”: Kai256 – AI reagujące na intencje, Python Zero – programowanie „bez kodu”, 360c – język programowania emocji.

Brzmi potężnie? Sprawdzamy repozytorium: trzy pliki README i cisza. Demo-link? „Model wyłączony po 2000 rozmów”. Dokumentacja? Może gdzieś jest; w końcu „kilka (kilkadziesiąt) tysięcy stron” nie tak łatwo zapodziać. Testy? Jeden plik: relacja z przygotowania raportu ESG z komentarzem, że powstał „w parę dni” i „wyszedł lepiej niż w pewnym banku”. Na jakich danych, w czym „lepszość” – nie wiadomo. Patenty? Nie, zgłoszenia patentowe, na bardzo wczesnym etapie (tak, wiemy, wiemy, te nasze urzędy są takie powoooolne). Ale brzmi imponująco, prawda?

Ultimatum
Tydzień po spotkaniu przychodzi mail: jeśli nie odpowiemy, sprawa trafia do kancelarii, Urzędu Patentowego, UOKiK i Komisji Europejskiej. Prośba o pisemne potwierdzenie, że nie wykorzystaliśmy „systemu” ani „wibracji” – co, nawiasem, byłoby trudne nawet w Photoshopie. Grzecznie odpisujemy: nasz projekt biegnie w inną stronę, nie potrzebujemy „kodu QR, który jest czymś więcej niż tylko kodem”, współpracować nie zamierzamy, ani, tym bardziej, z niczego korzystać.

Zwrot akcji
Od tej chwili publiczne wpisy zmieniają ton: zarzuty o kradzież, blokowanie geniuszu, tchórzostwo branży i wszechobecne oszustwo. My oszukujemy, ministerstwa oszukują, świat oszukuje – a naszego Janka Muzykanta, geniusza samorodnego, co ludzkość gotów jest zbawić rezonansem wibracji, nikt nie docenia, wręcz „w twarz pluje”. Przyjęliśmy wszystko na chłodno; nie my pierwsi oberwaliśmy za zwykłe „nie”.

Strategia zasięgu
Zajrzyjmy w tło, bo ono tłumaczy więcej niż prezentacja. W swoich kanałach Anna chwali się, że statystyki wystrzeliwują wtedy, gdy… zdenerwuje publiczność. „Odrobina kontrowersji i bach – wykres się rumieni”. Dowód? Piosenka o Pythonie: 200 wyświetleń przy neutralnym tonie, prawie 3000 po „lekko złośliwej” wersji. Algorytm kocha emocje, oburzeni klikają, a słupki rosną.

W innym poście Anna deklaruje, że nie tworzy muzyki z AI, lecz „kod emocjonalny”. Partytur brak? Plików WAV brak? Nie szkodzi, liczy się wibracja! Prawdziwa waluta to przecież komentarze i reakcje. Mechanizm jest prosty: rzucasz wielkie słowo („kwantowy”, „intencyjny”, „czujące AI”), dorzucasz zaczepkę („poczekaj, zaraz ci włączę prawdę”), trochę technomistycyzmu – i już. Oburzeni niosą temat dalej, bo każde kliknięcie, nawet w nerwach, to nagroda. „Hype na vibe” działa… aż ktoś poprosi o działający kod. Daydreaming – tak, ale tylko do przebudzenia.

Finisz
Czujemy się oszukani? Nie, raczej wykorzystani jako publiczność do nabijania zasięgu. Nasz błąd był prosty: zaufaliśmy opowieści. O demonstrację poprosiliśmy, a dostaliśmy kolejną opowieść. Reakcja też jest prosta: mówimy „stop” i wychodzimy. Bez hejtu, bez pozwów, bez ciągnięcia sprawy po forach. Po prostu wyłączamy zasilanie iluzji – bo nie chcemy, by kolejna osoba dała się złapać na „żywą technologię”, w której żywe są tylko metafory, a reszta to lunatykowanie za halucynacjami.

Jeśli ktoś woli wierzyć w system działający „na intencji, nie na kodzie” – powodzenia, szczerze trzymamy kciuki za cuda. My zostajemy przy rozwiązaniach, które da się pokazać, uruchomić i przetestować. Vibe – tak, ale rzetelna, inżyniersko solidna praca programistów – najpierw.

Rada na koniec: zanim zapragniesz wibracji, poproś o instrukcję obsługi; zanim zdecydujesz się na rezonans, zapytaj o głośnik. A gdy ktoś grozi i szantażuje zanim zdążysz zapytać o demo – weź pod uwagę, że to idealny moment, by uprzejmie, lecz stanowczo zamknąć drzwi.