Za wysokie ceny energii, inflację i kryzys zapłacimy wszyscy. A najwięcej zapłacą samozatrudnieni – pisze Witold Solski, przewodniczący OZZS „wBREw”

Fishing composition with vintage old style icons of fisher lake reeds fishing gear and title text vector illustration

Kolejne duże firmy, szczególnie z branż energochłonnych ogłaszają albo czterodniowy tydzień pracy albo ograniczenia produkcji albo po prostu grupowe zwolnienia. Zwolnienia rzecz jasna nie obejmują samozatrudnionych, którzy już dawno zostali zwolnieni z wielkich firm i grzecznie poproszeni o założenie JDG.

Tylko bez ZUS

Do fali tych, którzy są samozatrudnionymi z przymusu wkrótce dołączą pracobiorcy zwalniani teraz, którzy założą JDG by wrócić do pracy w tej samej firmie, która ich właśnie zwolniła. Nie ma się co oszukiwać, ZUS jest gigantycznym obciążenie dla firm i część z nich skorzysta z atmosfery kryzysu, by tego garbu się pozbyć. Bo wtedy i wysoka cena energii nie będzie im straszna, gdy zapłacą za park maszynowy i jego ludzką obsługę – ale bez ZUSu. Postękają, pomarudzą, będzie im przykro, że musieli zwolnić – i będą rentowni. A nawet zyskowni.

Władza się ucieszy bo i podatek i VAT wpadnie do kieszeni, a urząd statystyczny i minister gospodarki się ucieszą, bo krzywa produkcji wzrośnie z kwartału na kwartał. ZUS za to się nie zmartwi, bo comiesięczny haracz ściągnie nie z pracodawcy, ale z pracobiorcy, czyli samozatrudnionego.

Zmartwią się tylko związkowcy związani z OZZS „wBREw” i tęgie głowy od prawa pracy i zatrudnienia rozumiejąc, że pracobiorca nieetatowy w tym kraju jest coraz słabiej chroniony, a na jego barki składa się coraz więcej ciężarów. Oznacza to również, że samo świadczenie pracy jest coraz gorzej chronione.

W czasie gdy chwieje się gospodarka, a specjaliści mówią o tureckim scenariuszu świadczenie pracy powinno być szczególnie chronione, bo jest ono spoiwem gospodarki. To nie roboty zasuwają na taśmie, to nie roboty wykonują mniej i bardziej skomplikowane prace montażowe i produkcyjne. To ciągle jeszcze ludzie, którzy potrzebują poczucia bezpieczeństwa, nie tylko samej pracy. Za kilka miesięcy pojawią się statystyki pokazujące, jak wiele osób straciło pracę w firmie i jak te osoby przepłynęły do sektora samozatrudnionych. Nikt wtedy nam nie powie, że to problem. Usłyszymy peany o zaradności Polaków biorących sprawy w swoje ręce. Tyle tylko, że tym zaradnym nikt ręki nie poda chroniąc ich pracę i zwalniając choćby z część zusowskiej płatności. Przeciwnie, to samozatrudnieni będą samotnie nieśli na plecach dużą część kryzysu. A fiskus z ZUSem będą po tych plecach im skakać, bo samozatrudniony jest łatwą ofiarą, w przeciwieństwie do korporacji czy państwowego molocha.

Praca jako relacja społeczna

Samozatrudnieni nie dostaną tak potrzebnego im poczucia bezpieczeństwa, ponieważ już teraz go nie dostają i nikt się nad ich losem nie pochyla. Ale tu nie chodzi tylko o samozatrudnionych, lecz o definicję i pojmowanie pracy, która – jak wszędzie głosi „wBREw” – jest dziś relacją społeczną, a nie towarem z kręgu wymiany handlowej. Idąc dalej, praca jako relacja społeczna powinna podlegać ochronie z mocy prawa, równej dla wszystkich, którzy tę pracę świadczą. A tak nie jest; inne prawa i obowiązki wynikające z kodeksowych zapisów ma pracownik etatowy, a inne – samozatrudniony, wykonujący taką samą pracę dla tej samej firmy.

W Polsce w ogóle nie istnieje dyskusja na temat pracy w kontekście, który postrzegany jest już od dawna w państwach, które mniej uwagi poświęcają martyrologii a więcej – antropologii i wiedzy o relacjach społecznych. To one budują i wzmacniają społeczeństwo, to one służą wsparciem i budują poczucie bezpieczeństwa w razie kryzysu. I to one pozwalają szybciej przezwyciężyć kryzys, między innymi dzięki wiedzy o egalitarności podstawowych relacji. A praca jest jedną z podstawowych relacji społecznych i dlatego powinna podlegać ochronie wszędzie, na tych samych zasadach. Myślenie o odmienności pracy „w firmie” od pracy „na rzecz firmy” jest pogrobowcem bismarckowsko-cesarsko-królewskiego mitu o państwie jako sprawnym mechanizmie nadającym sens życiu obywatela. Mit ten powielało państwo etatystyczne połowy XX wieku i państwo socjalistyczne, którego klisze wiernie realizowane są przez miłościwie panującą partię i jej prezesa, wiernego syna PRLu.

Ważne rozmowy

Dlatego walkę z kryzysem należy zacząć od dyskusji o pracy i redefinicji jej pojęcia oraz sposobu prawnej ochrony tej relacji społecznej, który obejmowałby każdą pracę, niezależnie od sposobu jej świadczenia. Takie podejście pozwoliłoby na budowę solidarności społecznej, która w oczywisty sposób wzmacnia społeczeństwo. Ale obecnej władzy zależy na społeczeństwie zantagonizowanym, którym łatwo się manipuluje w myśl zasady divide et impera. Ta władza jednak przeminie, a kryzys z nami zostanie. Co dalej?

Do takiej dyskusji nieustannie nawołuje OZZS „wBREw” wiedząc, że strajk samozatrudnionych byłby aktem skrajnej desperacji i wiedząc, że jest on możliwy. Na razie jest pewne, że samozatrudnieni nie dostaną od nikogo żadnej pomocy – ani ryby, ani wędki. I muszą sobie radzić.

Witold Solski